Było cicho. Co jakiś
czas ten stan rzeczy zagłuszał niemy szept wiatru pieszczący źdźbła trawy,
niebieską taflę jeziora i twarze przybyłych na uroczystość. Kryły się na nich
oznaki wyraźnej tęsknoty zmieszanej z domieszką bólu. Cały ten rok nie zmienił
nic w ich skrzywdzonych sercach – rana była nadal głęboka po stracie bliskich
im osób oraz serdecznych przyjaciół. W tamtej bitwie wszyscy byli jedną, wielką
rodziną i nieważne były różnice pomiędzy nimi. Mieli wspólny cel – raz na
zawsze wyswobodzić świat czarodziei.
Wśród tłumu, w
czarnym płaszczu do ziemi, owinięta wokół szyi szalikiem, trzymająca się
kurczowo swoich kolan na jednym z przednich krzeseł nieopodal odsłoniętego
pomnika ku czci poległym, siedziała brązowooka dziewczyna. Tak naprawdę nie była
zainteresowana tym, co ma do powiedzenia w pierwszą rocznicę Bitwy o Hogwart
obecny Minister Magii. Nie była też na skraju załamania nerwowego jak inne
wdowy w dniu obecnym, chociaż niektóre straciły także swoje dzieci. Nie była w stanie
zjednać się z cierpieniem tych wszystkich osób, które straciły bliskich na polu
bitwy. Myślami była gdzieś dalej. Ponad wszystkimi tu zebranymi, wysoko
nad ziemią, niemal w chmurach. W swych ludzkich wspomnieniach przed oczami
widziała jedną twarz. Błękit egzotycznego morza w jego tęczówkach mącił jej w
głowie. Pamiętała doskonale każdy detal jego twarzy. Kolor włosów, który
przypominał odcień dojrzałej pszenicy w martwym świetle pochmurnego nieba.
Dybała sobie jeszcze na temat jego sylwetki, której mógłby pozazdrościć mu
niejeden zawodowy pływak – wyrzeźbione plecy niczym wprost spod mugolskich,
artystycznych rąk Ernsta Hertera. Ale co z tego, kiedy ta cała historia prysła
jak bańka mydlana? Kiedy to Kopciuszek musiał wrócić do swojej szarej
rzeczywistości? A cała ta sielanka była tylko zjawą o wizji prawdziwej miłości,
a ona, inteligentna Hermiona Granger, dała się ponieść chwilowemu szczęściu
płacąc za swoją głupotę głęboką raną na sercu, która w żaden sposób nie chciała
się zabliźnić…
Z rozmyślań wyrwała
ją blondynka o niebieskich oczach, jej serdeczna przyjaciółka, Luna. Położyła
ciepłą dłoń na zaciśniętych knykciach Hermiony przyglądając się badawczo
wyrazowi twarzy dziewczyny. Po chwili podała jej chusteczkę, którą brązowooka
wytarła wilgotne policzki. Nawet nie spostrzegła, kiedy pojawiły się na nich
pierwsze łzy.
- Chodź – szepnęła
jej do ucha blondynka.
Obie powolutku i po
cichu przedzierały się przez gęste rzędy siedzeń, a następnie ludzi stojących
tuż za nimi. Wszyscy byli niczym zahipnotyzowane marionetki – nikt nie zwracał
uwagi na dwie kobiety wymykające się z ceremonii. No… może prawie wszyscy.
Gęsta, ruda czupryna i oczy pełne smutku mignęły Hermionie pośród tłumu. Nawet
nie miała czasu, aby jej świadomość zaczęła pracować i kojarzyć ową osobę, bo
Luna zadbała o to, żeby szturmem wydostać się z tej całej eskapady. I trzeba
przyznać – udało jej się.
Szły w kierunku
niewielkiego wzniesienia, które trudno nazwać polaną. Znajdował się tam
świstoklik. Miał je przenieść do centrum Londynu. Został wykonany na kształt
trującego grzyba muchomora. Luna i Hermiona złapały się jedną ręką za jego
kapelusz, a drugą trzymały swoje nawzajem, aby razem wylądować. W ułamku
sekundy brązowooka spostrzegła ciemną postać z jasnymi włosami stojącą nad
brzegiem jeziora. Nie wiedziała, co tam robiła, ani czy ją chociaż dostrzegła,
ale jedno było pewne – to był On. Jakby na potwierdzenie swojej tezy cały jej
organizm wysyłał do mózgu bodźce o słuszności swojego twierdzenia. Poczuła, jak
serce chciało wyrwać się z jej ciała, jak płuca zaczęły w końcu oddychać pełną
piersią, jak w brzuchu rozpoczęły wylęgać się motyle i zrozumiała, że cały JEJ
świat to właśnie ON. Bez niego jest jak martwa, bezużyteczna dla ludzkości,
zupełnie otępiała kukiełka. Tylko On… Stał tam na brzegu, niewzruszony,
obojętny i zimny jak zawsze. Szach i mat – wszystko skończone.
Wspaniale ! Bożę, dlaczego nie napiszesz książki? ;p A tak w ogóle to ciekawa jestem co dalej i pewnie na końcu opis dotyczy Draco (może się myslę) <333
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
w ;*
Przepraszam, jestem tylko znudzonym przechodniem poszukującym odrobiny inspiracji na początku czerwca, ale coś mnie napadło po przeczytaniu początku tego prologu i czuje potrzebę podzielenia się tym. Otóż w całej tej pesymistycznej scenerii odmalowanej smutkiem i żalem, to zdanie sprawiło, że się zaśmiałem głupio: "Wśród tłumu, w czarnym płaszczu do ziemi, owinięta wokół szyi szalikiem, trzymająca się kurczowo swoich kolan na jednym z przednich krzeseł nieopodal odsłoniętego pomnika ku czci poległym, siedziała brązowooka dziewczyna." Bo jedno obejmować kolana na przykład, a drugie trzymać je jakby miały zamiar zaraz uciec. Ta druga wizja bardziej z tego zdania mi wyszła. Tak pomyślałem, że może będziesz chciała coś z tym zrobić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Czarodziej
Moją uwagę przyciągnęło to zdanie "Dybała sobie jeszcze na temat jego sylwetki, której mógłby pozazdrościć mu niejeden zawodowy pływak", bo jestem pływaczką ;) Oj tak pływacy mają sexy ciałka ^^ Wybacz za mój bełkot ;) Co do rozdziału - mroczny, interesujący i trzymający w napięciu czyli taki jaki lubię. Idę czytać dalej :)
OdpowiedzUsuńAlicia* (wyjątkowo komentuje z anonima)