Ona
Stacja kolejowa była wypełniona
niemal po brzegi rozgorączkowanymi turystami. Wszyscy się gdzieś śpieszyli.
Trudno było usłyszeć jakikolwiek dźwięk dobiegający z dworcowego megafonu.
Dlatego też pojawiały się olbrzymie kolejki przy okienku z napisem
„Information”. Choć wszyscy byli zajęci własnymi sprawami, nikt z nich nie
przeoczył olbrzymiej lokomotywy wraz z wagonami pasażerskimi wjeżdżającej na
peron ósmy. Nie jeden przechodzeń obdarzył ją pełnym pożądania spojrzeniem.
Była najwyższej klasy i spełniała wszelkie najwyższe standardy, ale przy tym
wszystkich zachowała wiele klasycznych elementów, co przykuwało uwagę innych
ludzi. Dla pasjonatów tego typu środka transportu para wydobywająca się z
największego komina musiała być niczym symfonia Beethovena dla utalentowanego
muzyka.
W całym tym zamieszaniu wielu
ludzi zapominało o celu swej wizyty na stacji, kiedy wówczas życie biegło
dalej, a tym samym na kolejnych peronach pojawiały się nowe pociągi, które
niedługo potem odjeżdżały. Na przykład na peron numer pięć wjechał przeciętnej
klasy pociąg osobowy jadący do Norwich. Miał co prawda półgodzinny postój w tej
miejscowości, toteż zatrzymał się tutaj na dłużej w porównaniu z innymi
pojazdami szynowymi stojącymi na sąsiadujących torach.
Przy tym właśnie peronie stał
młody mężczyzna z czteroletnią dziewczynką – którą trzymał za rączkę – wraz ze
starszą kobietą. Czekali, aż inni pasażerowie wysiądą z ów wspomnianego
pociągu, aby zająć w nim wolne miejsca. Wszystko odbyło się w błyskawicznym
tempie, gdyż nie było wielu podróżujących.
Młody
mężczyzna miał co najwyżej dwadzieścia cztery lata, był wysoki, miał brązowe
oczy i krótko przycięte, czarne włosy. Można by rzecz, iż był przystojny, ale
to zapewne kwestia gustu nie jednej kobiety. Miał na sobie błękitny T-shirt
oraz jasne jeansy i półbuty. Często nosił elegancki kapelusz, ale tym razem
trzymał go w walizce podróżnej. Był łagodny z natury, choć czasami potrafiły
wyprowadzić go z równowagi tematy dla niego drażliwe. Nie potrafił tego wtedy
bezczynnie przemilczeć. A tak poza tym miał dobre serce i zawsze ponad wszystko
stawiał rodzinę – była dla niego najważniejsza.
Jego towarzyszka – mama, czyli
starsza kobieta, faktycznie miała już swoje lata, co dało się zauważyć po jej
pomarszczonej twarzy, zapadniętych policzkach czy zmęczonych oczach. Mimo to
zawsze się uśmiechała i była pogodną, życzliwą staruszką. Bardzo kochała
swojego syna oraz wnuczkę i chciała dla nich zawsze jak najlepiej. Być może za
nadto wtrącała się w sprawy dorosłego już mężczyzny, ale była tylko opiekuńczą
matką, dla której najważniejsze było dobro dzieci. W takiej doktrynie życiowej
wychowała swojego jedynaka, aby najpierw myślał o bliskich, dopiero potem o
pracy czy dobrach materialnych. W dniu dzisiejszym miała na sobie długą, zgniłozieloną
sukienkę, a na to narzuconą marynarkę. Pod prawym ramieniem trzymała kurczowo
czarną torebkę, a drugą, lewą ręką przytrzymywała kapelusz, aby go nie zgubić.
Komplet ten zamykała para czarnych, płaskich półbutów.
Jeśli zaś chodzi o najmłodszą
podróżniczkę, była to czteroletnia dziewczynka o brązowych oczach i długich,
blond włosach, które powiewały delikatnie przy jakimkolwiek ruchu tej
niewielkiej istoty. Miała na sobie zwiewną, czerwoną sukienkę do kolan, białe
rajstopki oraz czarne lakierki. Wyglądała jak mały aniołek. Bardzo kochała
swoją rodzinę, którą była babcia wraz z tatą. Nie tęskniła za mamą, której
nawet nie pamiętała. Było jej dobrze i niczego jej nie brakowało. Czuła się
szczęśliwa i kochana.
Po niedługim oczekiwaniu młody
mężczyzna oddał niewielką rączkę dziewczynki swojej matce, a sam zobowiązał się
zająć bagażami. Uzgodnili, że obie panie poszukają na początek toalety w
pociągu, a on natomiast weźmie walizki i poszuka dogodnego przedziału. Jak
zarządzili, tak też zrobili.
Mężczyzna puścił przodem swoje
damy, a sam wziął do rąk walizki i
wszedł z nimi do środka pociągu. Jego towarzyszki szybciutko przemieściły się
naprzód, a on zaczął kolejno przeglądać poszczególne przedziały. Zajrzał do
pierwszego z nich - jakaś matka z czwórką dzieci. Poszedł dalej - kibice
Chelsea. Następnie - trzech biznesmanów…
Postawił na chwilę bagaże na
podłodze. Był wprost oniemiały i oczarowany zjawiskiem, które rozgrywało się
przed jego oczami. Zapomniał na moment o otaczającej go rzeczywistości. W kolejnym
przedziale siedziała kobieta, która czytała książkę. Ale nie w byle jaki
sposób! Widać było, iż ogromnie przeżywa akcję utworu i co jakiś czas zmienia
delikatnie swoją minę. Raz po raz pojawiała się zmarszczka na jej
nieskazitelnie, gładkiej skórze w okolicach brwi albo subtelne usta zaciskały
się i tworzyły cienką linię. Mimo to najpiękniejsze z tego wszystkiego były
brązowe oczy, które łapczywie pochłaniały kolejne wersy. Ten piękny widok
dopełniały podatne, długie i puszyste włosy, które co chwilę mimowolnym ruchem
dłoni zaczesywała raz za prawe, raz za lewe ucho. Mógłby przyglądać się jej tak
w nieskończoność, gdyż co chwilę zaskakiwała go to innym ułożeniem ciała,
ruchem brwi czy dłoni.
- Williamie, dlaczego stoisz tu
jak kołek i nie przywitasz się z tą młodą damą? – Wyrwała go z zamyślenia
matka, która podeszła do niego z wnuczką.
Był tak zaskoczony i wyrwany z
zamyślenia, że zdążył wydukać tylko:
- Eee… przepraszam. Masz rację,
mamo.
Hermionę Granger zaczął irytować
postój, który ciągnął się – w jej mniemaniu – w nieskończoność. Miała przy
sobie kolejną książkę, która podobnie jak poprzednia, doprowadzała ją do
szewskiej pasji. „Kto wymyśla tak denną fabułę? Przecież ludzie nie są na tyle
głupi, by w to uwierzyć…” – myślała. Mimo to była uparta i nie potrafiła
odłożyć nawet najgorszej powieści nie przeczytawszy jej do końca. Nie zauważyła
nawet, że ktoś bacznie jej się przygląda. Usłyszała tylko pukanie do drzwi
przedziału. Odwróciła się w tamtą stronę.
- Można? – zapytała starsza
kobieta uśmiechając się szeroko.
Hermiona była w stanie tylko
pokiwać twierdząco głową, gdyż jej uwagę przykuł ktoś inny… Stał tuż za –
prawdopodobnie – swoją matką i przyglądał się jej jakoś… dziwnie. Był doprawdy
czarujący i urzekający. Jego spojrzenie zniewalało z nóg. Jak to dobrze, że znajdowała
się akurat w pozycji siedzącej. Miała wrażenie, że jest obdarowywana
podejrzliwymi spojrzeniami ze względu na grubość książki, którą trzymała w
dłoniach, więc czym prędzej schowała ją do torby jak gdyby nigdy nic i próbowała
znaleźć sobie szybko nowe zajęcie, aby cała ta sytuacja nie była podejrzana.
Niestety nic kreatywnego nie przychodziło jej do głowy.
Nowo przybyli goście zajęli swoje
miejsca i poukładali torby w taki sposób, aby nikomu nie przeszkadzały. Zapadła
niezręczna cisza. Nikt nie miał zamiaru jej przerywać, bo z drugiej strony…
Nikt nie czuł się zobowiązany do prowadzenia konwersacji. Pociąg ruszył w
dalszą drogę i słychać było tylko szum przemieszczających się wagonów po
torach. Za oknem pogoda uległa pogorszeniu, gdyż zaczął obficie padać deszcz.
Całe szczęście, że dach był szczelny, a nie jak w tych niektórych amerykańskich
filmach… I tak oto w tej monotonii mijały kolejne minuty. Hermiona dziwiła się,
że nawet obecna tutaj mała dziewczynka potrafiła siedzieć w skupieni bez
marudzenia dorosłym, jak to zwykle czynią małe dzieci. Przyglądała się jej
przez dłuższą chwilę z braku lepszego zajęcia. Była zafascynowana urodą
dziewczynki.
Mężczyzna świdrował wzrokiem
młodą kobietę, która siedziała naprzeciwko. Ta zdawała się tego nie zauważyć –
albo udawała, że nie widzi – i przyglądała się z pasją jego córce. Był nadal
oczarowany wzrokiem kobiety, w którym kryły się najgłębsze uczucia. Nie
potrafił ich jednoznacznie określić. W tym samym czasie starsza kobieta
przyuważyła ten cały łańcuszek…
Mężczyznę irytowały szturchania
mamy, która niecierpliwiła się ogromnie, że ten nie zagadnął jeszcze do
dziewczyny. Był nieśmiały i obawiał się, że wywrze nie najlepsze wrażenie
zwłaszcza, że tyle czasu teraz milczał oraz… Nie wiedział, czy nie zostanie
zdyskwalifikowany na samym początku, gdyż posiada nieślubne dziecko… Bał się
odrzucenia, a jednocześnie nie chciał być zbyt natarczywy. To, że siedzieli
wszyscy razem w przedziale, nie oznaczało zaraz, aby mieli obowiązek się ze
sobą zaprzyjaźnić.
- Nie boi się pani samotnie
podróżować? – zagadnęła dziewczynę starsza kobieta, tym samym przejmując inicjatywę.
Wyrwała ją z zamyślenia.
- Nie, proszę mi wierzyć,
przeżyłam gorsze rzeczy – odpowiedziała grzecznie i spojrzała na nią z
sympatią.
- Dokąd pani jedzie? Do rodziny?
Znajomych czy może…
„Rodzina… Tak, miałam ją do
niedawna, ale musiałam z niej zrezygnować, dla dobra rodziców. To zamknięty
rozdział w moim życiu. Nie mam już nikogo, jestem sama…” – pomyślała Hermiona i
w tym samym momencie pojawił się ból, który przeszył niczym strzała jej
niezabliźnione serce.
- Nie mam rodziny – weszła jej w
słowo ostrym tonem. Natychmiast pożałowała swojej impulsywności i ugryzła się w
język.
- Rozumiem – odpowiedziała
szorstko.
Ponownie zapadła niezręczna
cisza, ale Hermiona nie miała zamiaru siedzieć tak bezczynnie z poczuciem winy
przez całą drogę. Ta kobieta chciała być miła i nie mogła przecież wiedzieć o
tym wszystkim, co zdarzyło się w jej życiu…
- Proszę mi wybaczyć… Ja po
prostu nie mam rodziny, bo… Straciłam ją – Spuściła głowę i kontynuowała – Jadę
do znajomych, moich przyjaciół…
- Bardzo mi przykro –
powiedziała ze skruchą w głosie. - To nie ma pani męża? – zapytała po chwili
cała podekscytowana.
Hermiona podniosła głowę i
spojrzała na nią szczerze zdziwiona jej pytaniem jak i reakcją. Zdała sobie
sprawę, że ma chyba do czynienia z osobą o bardzo zmiennych nastrojach.
- Nie, nie mam męża, ale co to
ma do…
- To wspaniale! – Kobieta
klasnęła w dłonie i spojrzała znacząco na syna. – Słyszałeś, co ta pani
powiedziała? – Ten kiwnął głową. Widać był przyzwyczajony do podobnych entuzjastycznych
zachowań matki. – Moja kruszynka również jest samotna…
- Mamo! – Zirytował się w tym
momencie mężczyzna. – Jestem pewien, że ta młoda kobieta nie potrzebuje swatki,
zresztą ja również, a to, że nie ma męża, nie oznacza od razu, że jest samotna,
prawda? – Hermiona nie chciała opowiadać się po żadnej ze stron, więc tylko
niepewnie kiwnęła głową.
Nie zwracając uwagi na
zachowanie syna, starsza kobieta pochyliła się do przodu.
- To jak słoneczko, kiedy
wpadniesz do nas na obiad? – zapytała z nadzieją w głosie.
- Przyjdzie pani? – wtrąciła się
czteroletnia dziewczynka, a jej oczy zabłysły z podekscytowania. Panna Granger
pomyślała, że odziedziczyła ona jakieś geny po swojej babci i uśmiechnęła się
lekko.
- Czyli tak…? – drążyła.
Hermiona miała już odpowiedzieć,
kiedy mężczyzna zerwał się na równe nogi.
- Nie no… Ja zaraz zwariuje!
Mamo, przecież to jakaś paranoja! – Zdenerwował się. – Przestań w końcu
kierować życiem moim i innych ludzi – w tym miejscu wskazał na Hermionę – oraz
zaczepiać każdą atrakcyjną kobietę w środkach komunikacji i zajmij się własnymi
perypetiami!
Usiadł z bezradności i ukrył
twarz w dłoniach. Starsza kobieta zrobiła się czerwona na twarzy i rzuciła:
- Nie musiałabym się wtrącać,
kiedy umiałbyś zatrzymać kobietę przy sobie. Chodź kochanie, poszukamy jakiegoś
baru, a przy okazji skorzystamy z toalety – powiedziała do małej dziewczynki, a
następnie obie opuściły przedział. Mężczyzna wstał i zdążył wykrzyknąć jeszcze
za nimi:
- Jak zwykle wiesz wszystko
najlepiej, a nic nie rozumiesz!
Po tym incydencie opadł ponownie
na kanapę, ale nie miał odwagi spojrzeć na zszokowaną Hermionę, która sama nie
wiedziała, co zrobić lub powiedzieć w takiej sytuacji. Widać było, że coś
dręczy tego mężczyznę i sam nie potrafi uporać się z własnymi myślami.
Mijały kolejne minuty. Panna
Granger odważyła się podejść do zdezorientowanego mężczyzny, przykucnęła przy
jego kolanach i ostrożnie podjęła rozmowę.
- Czy wszystko w porządku? –
zapytała.
On spojrzał na nią powoli
zatroskanymi oczami. Był w chwilowej melancholii. Wiedział już, że to piękna
kobieta, ale teraz, kiedy miał okazję popatrzeć na nią z tak bliska, ujrzał
twarz anioła. Tak pięknie świeciły jej się oczy. Martwiła się o niego… Dawno
nie widział u nikogo tak czułej troski w źrenicach…
Najwyraźniej dłużej niż mu się
zdawało przyglądał się brązowookiej piękności, gdyż ta znów zapytała:
- Czy dobrze się pan czuje?
I te głos, który brzmiał jak
symfonia o najdelikatniejszych nutach. Zupełnie jak gdyby wkradły się do niego
pojedyncze dzwoneczki… Dopełnieniem tego wszystkiego był słodki zapach kobiety,
który pieścił jego nozdrza…
Hermiona nie była pewna, co się
dzieje. Martwiła się, czy aby na pewno nic mu nie jest. Skorzystała z okazji i
przyglądała się idealnym rysom twarzy mężczyzny. Każdy zarys, wypukłość,
zagłębienie… Dobrze dobrane proporcje, perfekcyjnie wycięte usta, urokliwe
oczy… To wszystko składało się na jedną doskonałość twarzy tego człowieka.
- Przepraszam, czy wezwać
lekarza…? – Potrząsnęła lekko jego ramieniem. Ten złapał ją za nadgarstki i
przyciągnął do siebie. Bardzo ją wystraszył. Próbowała się uwolnić. „Mój
aniele, mój aniele…” – szeptał.
W tym momencie weszła do
przedziału starsza pani z wnuczką. Zobaczywszy całą sytuację uśmiechnęła się
szeroko. Hermiona odetchnęła z ulgą. Miała już zacząć krzyczeć, ale nie było to
teraz konieczne. Z drugiej strony dopiero teraz zdała sobie sprawę, w jak
dwuznacznej sytuacji się znalazła… Myślała, że zapadnie się pod ziemię ze
wstydu.
- To nie tak jak pani myśli… -
próbowała się tłumaczyć.
- Wiem kochanie… Po prostu
ładnie razem wyglądacie…
- On majaczy… Co mu jest? Musi
pani wezwać lekarza!
- Spokojnie, moje dziecko. Mój
syn jest po prostu chory. Nie otrzymał leków, zupełnie o tym zapomnieliśmy. Ale
to dopiero początek objawów, więc proszę się nie martwić. Pakowaliśmy się
wczoraj w pośpiechu, musiałam podlać kwiaty, pies przewrócił segment…
- Niech pani tak tutaj nie stoi!
Trzeba wezwać lekarza! – gorączkowała się panna Granger.
- Tatusiu, tatusiu, co ci jest…
- Podbiegła do niego córeczka i objęła dłońmi jego twarz. Następnie podeszła do
jednej z toreb i zaczęła w niej grzebać.
- Podziwiam pani troskę o
nieznajomego mężczyznę…
- Niechże pani coś zrobi, do cholery!
– Młoda kobieta była bliska histerii. Widziała w oczach mężczyzny jakiś głęboki
ból, a jednocześnie zdawało jej się, że ten zaraz zemdleje.
- Babciu… - zaczęła niepewnie
mała dziewczynka, która pojawiła się nie wiadomo kiedy u boku obu pań.
Odwróciły się w jej stronę. – Czy to są te lekarstwa? – Wyciągnęła przed siebie
niewielkie rączki. Trzymała w nich zwiniętą torebkę foliową, w której wyraźnie
odbijały się jakieś papierowe opakowania.
- Tak kochanie, to te –
powiedziała łagodnie i wzięła je w dłonie. – Niech się pani nie martwi –
zwróciła się do Hermiony – zaraz je zaaplikuje i będzie pani wolna. Proszę się
z nim nie szarpać, bo to nie ma sensu. Oboje zrobicie sobie krzywdę. –
Brązowooka pokiwała głową na znak potwierdzenia.
Cała ta sytuacja i jej ciąg
dalszy zajęła parę minut. Najpierw było trzeba kupić wodę, następnie rozpuścić
w niej lekarstwa, a na końcu podać choremu. Hermiona była w opłakanej sytuacji
– nie mogła się ruszyć ani też pomóc, co również ją irytowało. Nie znosiła
bezczynności. Choć z technicznego – powiedzmy – punktu widzenia podróż do
Norwich nie była bardzo daleka, to ciągnęła się w nieskończoność. Dziewczyna
pragnęła tylko dotrzeć w spokoju do celu swej „wycieczki”, a los zgotował jej
takie „atrakcje”. Poczuła się przez chwilę jak jakiś uczestnik durnowatego
reality show lub – co gorsza – ofiara czyjegoś żartu. Nie raz podróżowała
pociągiem, tylu ludzi na świecie przemieszczało się tym środkiem komunikacji, a
„szczęście” musiało spotkać akurat ją. Pragnęła, aby ktoś tu przyszedł i
powiedział, że to jakiś głupi żart i zakończył tę maskaradę. Niestety… nic
podobnego się nie wydarzyło.
Z drugiej strony panna Granger
miała okazję popatrzeć z niezwykle małej odległości na twarz mężczyzny, w czym
nie przeszkadzała sobie już od paru minut. Owszem, była w niekomfortowym
położeniu, na co sama narzekała, ale teraz zaczęła znajdować w tym dużo plusów.
Mogła do woli patrzeć w brązowe tęczówki – oczywiście, kiedy starsza pani
wychodziła po coś w wnuczką, i co prawda później jej częste opuszczanie
przedziału zaczęło wydawać się podejrzane, to jednak nie przejmowała się tym
zbytnio – i widziała w nich coś, co trudno opisać słowami. Połączenie paru
rzeczy – ciepła, zaufania, tajemniczości… i czegoś, czego już nie potrafiła
sprecyzować.
Starsza kobieta wróciła i podała
choremu lek.
- Może już pani powoli uwolnić
nadgarstki. – Zwróciła się do Hermiony. Dziewczyna poczuła, że w zasadzie jej
troszkę szkoda wracać do szczytu sprawności po uścisku mężczyzny, gdyż jego
dłonie były takie ciepłe i delikatne w dotyku.
Wszyscy wrócili już na swoje
dawne miejsca w przedziale. W powietrzu wisiało jeszcze pewne zakłopotanie
spowodowane tą całą sytuacją. Być może odczuwała je tylko Hermiona, gdyż po
minach pozostałych nie było widać krzty skrępowania. Jednakże znów nastała
niezręczna cisza. Potęgowało ją napięcie. No może obok niej mężczyzna wydawał z
siebie co jakiś czas zduszone dźwięki.
Młoda kobieta spojrzała za okno. Miała nadzieję ujrzeć zalążek
cywilizacji, a nie tylko drzewa jak do tej pory. Oznaczałoby to, że dojeżdżają
na miejsce i skończyłaby się ta nieszczęsna przygoda. Niestety, niczego takiego
nie zauważyła, a to oznaczało jeszcze ileś tam minut drogi, która może się
przedłużyć ze względu na częste przystanki i postoje. Żałowała w duchu, iż nie
wybrała przelotu samolotem, ale tak to jest, kiedy stawia się na oszczędność i
ekonomię. Z drugiej strony nie spotkałaby prawdopodobnie już nigdy w życiu tak
przystojnego mężczyzny… Ale mimo wszystko miała nadzieję, że jej
współtowarzysze opuszczą niedługo ten przedział, zanim dotrze na miejsce, gdyż
miała dość przygód jak na jeden dzień.
- Babciu, spójrz! Jaka brzydka
pogoda! Chyba nadciąga burza! W Norwich też tak będzie? – zapytała dziewczynka
wskazując okno.
Hermiona głęboko westchnęła.
Faktycznie, deszcz padał w dalszym ciągu, a ona nie przygotowała się pod
względem ubrań do takiej pogody. Pomyślała, że będzie musiała pożyczyć coś od
Ginny, kiedy dojedzie na miejsce. Oprócz tego dopiero teraz doszedł do jej
świadomości fakt, że nowi znajomi będą jechać do samego Norwich, czyli
dokładnie tam, gdzie ona. Jej nadzieje o choć paru minutach podróży w
całkowitej samotności legły w gruzach.
- Synku, witamy w świecie żywych
– powiedziała z czułością starsza pani i pocałowała na wpół leżącego mężczyznę
w czoło.
- Tatusiu! – zawołała
dziewczynka i rzuciła się mu na szuję. On powoli otworzył szeroko oczy, a swą
prawą dłoń położył na czole.
- Boli? – zapytała z troską
matka.
- Nie bardzo… - odpowiedział jej
ochryple, poczym odchrząknął – Wiecie, co? Chyba polubię swoją chorobę.
- Cóż to za brednie? – oburzyła
się starsza kobieta. – Czy nie masz
gorączki? – Przyłożyła mu dłoń do policzka.
- Babciu, chyba podałaś tacie za
mało lekarstwa…
- Nic z tych rzeczy! –
Uśmiechnął się mężczyzna. – Po prostu widziałem anioła… piękną kobietę…
- Toć to przecież trzymałeś ją
za ręce! Nie pamiętasz? Biedaczka… uważa nas pewnie teraz za jakiś przybyszów z
innego świata…
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz