poniedziałek, 21 maja 2012

Rozdział 2


      
                On
                Trzask. Kolejny piorun uderzył w szarą ścianę lasu. Zaraz po nim pojawił się oślepiający błysk. Ulewa utrudniła widoczność wszystkim mieszkańcom Londynu. Co prawda wyłącznie kierowcom, gdyż żadni szaleńcy nie spacerowali w taką pogodę po mokrych chodnikach tego miasta.
                W szklaną taflę uderzały kolejno zimne krople wody. Wystukiwały charakterystyczny dźwięk, całkiem kojący dla zmęczonego oraz rozdrażnionego, człowieczego ucha. Opadały na parapet tworząc tłoczną kałużę pojedynczych, malutkich kropelek. W tak zgranej masie już żadna z nich nie była niepowtarzalna czy inna. Nie było wśród tej gromady kogoś niezwykłego. Wszystkie zjednoczyły się swym jednorodnym myśleniem. Kropla nie była rozpoznawalna – stała się dopełnieniem większej, równomiernej całości.
                Przy zgaszonym świetle, oczarowującym mroku i pustce, siedział na krześle dorosły mężczyzna. Popijał raz po raz z posrebrzanej filiżanki gorzką kawę, która wystygła już jakiś czas temu. W ten oto sposób spędzał ostatnio swe okryte samotnością wieczory we własnym domu. Spoglądał od niechcenia w okno, za którym nie było nic ciekawego. Widział jedynie rozmazane kontury znajdujących się niedaleko budynków.
                Westchnął. W prawej dłoni trzymał niedopalonego papierosa, którym zaciągał się co jakiś czas. Był to już niemal bezwarunkowy rytuał wypełniony beznamiętną nicością. Polubił ten stan, podczas którego nie musiał za dużo myśleć. Odcinał się od pustej rzeczywistości, która wypełniała od niedawna każdy nowy dzień. Gdy w końcu dochodziły do jego głowy jakiekolwiek refleksje, przytykał nikotynę do popękanych ust – ostatnimi czasy zupełnie o siebie nie dbał. Rzadko się golił, czasami zmieniał koszulę czy spodnie oraz jadł jakiś posiłek, kiedy sobie o nim przypomniał. Od niedawna popadł w nałóg i coraz częściej pił alkohol, choć na razie w niegroźnych ilościach. Jego twarz, ogólnie stan fizyczny, a na pewno psychiczny, również uległy powierzchownej degradacji. Powieki nie otwierały się już tak szeroko, pojawiły się sińce pod oczami, popękane usta… Skóra stała się szorstka jak niewyszlifowany beton, palce lekko opuchły i w dwóch miejscach naskórek rozstąpił się ustępując miejsca krzepkiej krwi. Każdy ruch dłoni sprawiał ból. To nieprawdopodobne, jak człowiek może zmienić się w przeciągu niecałego miesiąca przy niezdrowym odżywianiu, popadnięciu w nałóg oraz nie stosowaniu żadnych kremów czy balsamów na skórę.
                Nieopodal zadumanego mężczyzny znajdował się stolik, a na nim kilka czarno-białych gazet. Były zaczarowane. Umieszczone w nich fotografie – a na nich ludzie – poruszały się, jakby zostały ożywione. Ot tak, martwa materia otrzymała niezwykłe zdolności. Parę z tych stert papieru pochodziło z niedawnego okresu czasu, natomiast reszta nawet i sprzed roku. Leżały w nieładzie i na pierwszy rzut oka trudno było połapać się, które z nich należą do tych „teraźniejszych”. Blondwłosy mężczyzna nie miał z tym najmniejszego problemu, gdyż każdą przeczytał co najmniej cztery razy. Być może nie znał jeszcze ich treści na pamięć, ale zarys ogólny każdej z nich już tak. Szczególnie fragmenty tyczące się jego osoby, napisane wytłuszczonym drukiem, z paru pierwszych stron czasopisma. Utknęły mu w pamięci te bardziej „kąśliwe” nagłówki typu „Młody Malfoy – morderca na wolności” czy „Taki jak ojciec – cyniczny panicz Malfoy”. Po Wielkiej Bitwie uznano go oficjalnie za zdrajcę. Jego ojciec również jak i on przeżył to starcie, ale poświęcił życie za swój honor i wiarę we własne idee. Dziwne, prawda? Nie tak dawno wyrzekał się przecież, że nie współpracuje z Czarnym Panem, a tu nagle oddał życie za kogoś, kto umarł już na zawsze. Matka natomiast… cóż… Ocaliła jedynego syna od Azkabanu biorąc całą winę i wyrządzone zło na siebie. Przed sądem zeznała, że wpajała w swoje dziecko wraz  z mężem rodzinne wartości moralne i pod ich wpływem niewinny Draco tak się zachowywał. Co z tego, iż wszyscy wokół wiedzieli, że to nie była prawda i zrobiła to tylko dlatego, aby ratować syna. Zastosowano nawet veritaserum, ale… Ku zdumieniu wszystkich nawet to nie pomogło. Kobieta najwyraźniej tak wpoiła w siebie głęboko odpowiedzialność za to, czego nie zrobiła, że siłą rzeczy zastąpiła swoje wspomnienia nowymi, które zmyśliła, naciągnęła delikatnie fakty. Ludzie powiadali, że tylko szczera miłość mogła zadziałać jak tarcza obronna na „lek – prawdę”. Dlaczego Narcyzie się udało? Cóż… Inni, którzy stawiani przed sądem, nie kochali nikogo szczerze( a że byli wśród nich faktyczni i potencjalni zabójcy), łatwo poddali się działaniu veritaserum. Dlatego przypadek pani Malfoy uznano za cud godny porównania z czynem Lilianny Potter w ostatnich sekundach jej życia. Ale niestety… Winny musiał być wskazany, więc skazano biedną Narcyzę do Azkabanu aż do odwołania, którego należało spodziewać się nieprędko, gdyż Rada Ministrów oraz Rada Najwyższa z Komitetem Sprawiedliwości same do końca nie wiedziały, jak daleko mogą posunąć się w użyciu swych przywilejów w celu skazania na mękę niewinną kobietę. Jak łatwo domyślić się z tej opowieści, Draco jedynie przyłożył rękę do tego, aby nie trafić do więzienia. Zeznał przeciwko własnej matce, a jednocześnie potwierdził jej wcześniejsze zeznania na sali rozpraw. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy i w zasadzie było to dla wszystkich wielkim zaskoczeniem. Wprawdzie podejrzewano, że młody pan Malfoy jest w pewnym stopniu równie zimny, nieczuły, a przede wszystkim nieludzki jak sam świętej pamięci Lucjusz, jego ojciec, ale nie zdawano sobie sprawy, że aż tak… I jak to mówią… „Czarnoksiężnik zawsze wyjdzie na jaw.”.
                Zapewne wypadałoby wyjaśnić pewne rzeczy związane z Wielką Bitwą, a raczej z konsekwencjami, jakie ze sobą przyniosła. Jasne jest, że Czarny Pan zmarł bezpowrotnie(wszyscy wierzą, że ten stan rzeczy się utrzyma, choć wiadomo nie od dziś, iż ludzie lubią plotkować i wymyślać coraz to nowe spekulacje).
                Po pierwsze – złapano wszystkich Śmierciożerców i ewidentnych wspólników, którzy mogli mieć do czynienia z tą sprawą. Jak łatwo się domyślić, tych pierwszych postawiono przed Sądem Najwyższym i skazano na karę śmierci. Czyż nie za drastycznie? Być może, ale ludność „cywilna” po tylu latach życia w strachu chciała pozbyć się raz na zawsze jakichkolwiek śladów, które kojarzyłyby się z najgorszym i najniebezpieczniejszym oprawcą wszech czasów. Jeśli chodzi zaś o wspólników, odbyły się procesy i przeważnie dostawali oni karę na „posiedzenie” dożywotnie w Azkabanie. Wielu z nich było gotowych zrobić wszystko, aby tylko pozostać na wolności. I oczywiście, niektórym się to udało, bo mieli silną wolę walki i chęć powrotu do normalnego życia. Wśród nich znalazł się m.in. Blaise Zabini, wierny przyjaciel Draco Malfoya. Jego proces był… hm… Cwaniacki. Na sali sądowej powiedział, że nie jest winny okrucieństwa, jakie sprawił, gdyż – i teraz najlepszy moment – był pod wpływem środków odurzających. O dziwo – nie kłamał. Dowiodły tego badania. Wszyscy doskonale wiedzieli, iż jeśli już był pod ich wpływem, to na pewno nie na tyle, że nie miał świadomości tego, co czyni. Być może ten tani chwyt by nie przeszedł, ale oczarował na dodatek swoją słodką historią o chorej matce panią sędzinę oraz panie w ławie przysięgłej, że te nie mogły dopuścić do tego, aby ten młodzieniec tryskający życiem i troskliwością w stosunku do swej matki, został skazany za niepoczytalne działanie pod wpływem narkotyków. Takich przypadków jak Blaise’a było kilka. Później miłosierdzie się skończyło, kiedy zaczęto tego nagminnie używać kłamiąc przy tym, że ma się kogoś tak potrzebującego i wymagającego specjalnej opieki w rodzinie. Zabini odwiedzał czasem Malfoya w wolnych chwilach, natomiast w przeciwieństwie do niego korzystał z szansy, jaką dała mu wolność i żył pełnią życia. Powrót ten do „normalności” nie należał do rzeczy najłatwiejszych. Ludzie „uratowani z przypadku” stali się głównym tematem rozmów społeczeństwa czarodziei i spekulacji osób rządnych zemsty. Zakończenie wojny tak naprawdę nie rozwiązało tej sprawy – być może wprost przeciwnie – podzieliło na dwa – inne tym razem – obozy. Wcześniej byli to zwolennicy i przeciwnicy Czarnego Pana. Tym razem… Trudniej tę granicę przynależności zinterpretować. Bo co można powiedzieć? Jeden obóz zwolenników to ludzie, którzy są za zakończeniem sporu, pokojem i zgodą, a  drugi natomiast jest żądny zemsty, ukarania winnych i rewolucji? Nawet brzmi to bez większego sensu… Cała ta sytuacja(czy sprawa – jak kto woli) była niezwykle delikatna i drażliwa dla społeczeństwa. Ciężko było sądzić zaprzyjaźnionych sąsiadów, którzy ze strachu służyli Czarnemu Panu. Z drugiej strony wszystkich należało postawić przed Trybunałem Sprawiedliwości. Niektórzy ratowali się ucieczką na emigrację, która czasami faktycznie dawała jakieś to efekty, ale z kolei powodowała niezamknięcie sprawy na kolejne lata, w których ludność chciała iść do przodu, a nie wracać do sądzenia i chodzenia na rozprawy w formie świadka. Dlatego właśnie było to wszystko tak skomplikowane.
                Prawdopodobnie należało wspomnieć o tym wcześniej, ale skoro tak… Otóż kiedy minęły dwa tygodnie od emocjonujących wydarzeń, które miały miejsce na terenie Hogwartu, wszystko powoli zaczęło wracać do normy. Formowała się nowa władza wykonawcza, ustawodawcza i sądownicza w Ministerstwie Magii. Nowym ministrem został Russell Brown. Po przejęciu władzy wprowadził kilka reform ustanawiających nowy ład i porządek w świecie czarodziei. Najważniejszymi ustawami były:
 1. Godzina dozorcyjna*(zakaz używania przedmiotów magicznych po zapadnięciu zmroku poza domem).
2. Reaktywacja edukacji(między innymi Hogwartu).
3. Bezzgromadzyjność*(zakaz zakładania stowarzyszeń, zgromadzeń, sekt itp.).
4. Reaktywacja Pokątnej(ponowne uruchomienie handlu i usług).
5. Odszkodowania i zasiłki pogrzebowe(dla rodzin, które straciły w bitwie swoich bliskich).
6. Bezwzględne egzekwowanie sprawiedliwości(umieszczenie Śmierciożerców w Azkabanie lub poddanie ich karze śmierci – co prawda, z wyjątkami rzecz jasna).

Wiele osób nie zgadzało się z tymi i innymi prawami, które akurat nie zostały wyżej wymienione. Niesprawiedliwością było wypuszczenie na wolność i oczyszczenie ze wszelkich zarzutów Draco Mafoya czy Blaise’a Zabiniego. Ale cóż można na to poradzić? Nie ma na świecie idealnego prawa, które sprawiedliwie osądziłoby każdego człowieka.
Obaj panowie – podobnie jak inni wyzwoleni w ten sposób – w swoim zakresie płacili wysoką karę za każdy dzień wolności mniej lub bardziej tego świadomi. Każdego dnia mieli na karku co najmniej czterech Aurorów, którzy bacznie przyglądali się ich poczynaniom. Sprawdzali, czy nie zrzeszają się w jakąś sektę, nie za często spotykają się z tymi samymi osobami i chyba najważniejsze… Czy nie używają magii w celach, które mogłyby w jakikolwiek sposób zaszkodzić społeczeństwu. Oczywiście, korespondencja również była ściśle kontrolowana. Taką egzystencję byłych skazańców można porównać do aresztu domowego, choć(o ironio!), byli to ludzie teoretycznie wolni, tylko że bez prywatności. Być może był to właśnie czynnik, przez który młody pan Malfoy został wewnętrznie zdegradowany w tak krótkim czasie. Jak widać – nie na każdego to tak działało. Pan Zabini zupełnie się tym nie przejmował, ba! Widział w tym nawet zabawę i mnóstwo korzyści dla siebie.
Draco dopalał właśnie kolejnego papierosa. Powoli drzwi pomieszczenia, w którym się znajdował, zaczęły się delikatnie uchylać i stopniowo skrzypieć. Chłopak odruchowo złapał za różdżkę, którą trzymał w tylnej kieszeni spodni. Spiął się nieco i podniosło się jego ciśnienie.
- Niespodzianka! Dobry dzień – powiedział pogodnie mężczyzna przekraczając próg drewnianych drzwi.
Był to raczej wysoki chłopak, który prezentował się znacznie lepiej od gospodarza domu. Ubrany schludnie i czysto w ciemny płaszcz sięgający prawie do ziemi oraz długie, czarne buty, w których na pewno – nawiasem mówiąc – było mu za ciepło. Twarz miał świeżo ogoloną, oczy bystre i charakterystyczną falę we włosach, którą spotęgował szalejący wiatr na zewnątrz. Nie miał przy sobie parasola, i choć był przemoczony od stóp do głów, prezentował się wprost jak model wyjęty spod prysznica jakiejś reklamy żelu do mycia. Uwagę panicza Malfoya przykuła mocna woda po goleniu, która doprowadzała do łez pojawiających się w powiekach oraz lekkich mdłości.
- Stary, jak ty wyglądasz? – zapytał, siadając na krześle przy stole bacznie przyglądając się przyjacielowi. Ten spojrzał na niego otępiale i skierował swój martwy wzrok na pustą ścianę.
- Tobie najwyraźniej powodzi się nie najgorzej – rzekł ochryple i siorbnął łyk zimnej kofeiny – Kawy?
- Nie, dziękuję – odparł nadal oniemiały Blaise – Chodźmy dzisiaj się trochę rozerwać, hm? Proponuję lokal Ciepłych Rozkoszy* czy może… sam nie wiem. Choć muszę przyznać, że panienki są w tym barze hm… doprawdy opiekuńcze. Tak, to raczej odpowiednie słowo. – Zacmokał wargami w palce. – Na pewno dostarczą nam tęsknot potrzebnych każdemu mężczyźnie, tylko no wiesz… Trzeba atrakcyjnie wyglądać, a z twoim ubiorem, to my raczej kariery nie zrobi…
- Wystarczy! – Zerwał się Malfoy i podbiegł do zlewu opierając się dłońmi o jego najdalej wysuniętą prawą i lewą krawędź. Głowę swobodnie zwiesił do przodu .
[Sen, który powracał do niego często w różnych chwilach jego życia.] Młoda kobieta, która miała przed sobą cały świat. Niezwykle piękna, biegająca beztrosko na łące pełnej kwiatów w czasie pełni wiosny. I wtedy on, wielki arystokrata, który obrał sobie za cel przelecieć wszystkie niewinne dziewice… Jak się dobierał… A na koniec jej wstrząsający krzyk protestu…
- Powiedziałem coś nie tak? – zapytał lekko obruszony Zabini wyrywając tym samym z zamyślenia gospodarza.
Draco spojrzał na przyjaciela ze wstrętem i obrzydzeniem. Następnie podszedł do niego szybszym krokiem, złapał dłońmi za jego pelerynę i podniósł z krzesła tak, aby postawić go na baczność. Brunet zdawał sobie sprawę, że nie ma już przed sobą dawnego kumpla, a zbuntowanego szaleńca, ale mimo to był ciekaw, co ten zamierza. Blondyn wiedział, że być może ostatnimi czasy zbyt nerwowo reaguje i nie potrafi zapanować nad swoimi emocjami jak kiedyś. Tak właściwie sam zastanawiał się, skąd wzięła się ta zmiana, co było jej przyczyną, ale jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, nic racjonalnego nie przychodziło mu do głowy.
Uspokoił się nieco i puścił Blaise’a.
- Jeśli tak traktujesz wszystkich swoich gości…
- Nikt mnie nie odwiedza – wszedł mu w słowo.
Zapanowała niezręczna cisza. Panowie usiedli przy stole pogrążeni w zadumie. Pierwszy poruszył się Malfoy, który wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Odchylił wieczko i przysunął Zabiniemu pod nos. Ten, nieco zdziwiony, wziął jednego i zapalił go rzucając zaklęcie różdżką.
- Używasz magii? – zdziwił się Draco.
- Tak, a dlaczego pytasz? – zapytał obojętnie.
- Po tym wszystkim… W dodatku nam zbytnio nie można…
- No proszę, proszę… I ty trzymasz się reguł? Nie spodziewałem się tego po tobie… Chłopie, naprawdę z tobą źle. – Spojrzał na niego nieco rozbawiony i pokręcił głową z dezaprobatą.
 - A daj mi spokój – Nie mając ochoty na dalszą dyskusję Draco podsunął mu stos makulatury leżącej na stole.
- A to co…?
Chłopak zaczął kolejno przeglądać. Był to przeważnie Prorok Codzienny oraz dosłownie pojedyncze wycinki Żonglera ze zdjęciami Dracona, które zostały przyozdobione w obfity artykuł na jego temat. Prawdziwy czy nie – nie miało to teraz znaczenia.
- Zamówiłem podobną prenumeratę, więc nie wiem, po co mi to…
- Przeczytaj ten sprzed czterech dni. Myślę, że cię zainteresuje – powiedział Draco wstając z miejsca.
- Gdzieś wychodzisz? – zdziwił się Blaise.
- Skoczę do toalety.
- Tylko uważaj, żeby wir spłukiwania cię nie wciągnął. – Puścił mu oczko, ale widząc jego kpiące zażenowanie, dodał tylko – Dobra, dobra, to weź chociaż dzisiejszą gazetę. Nie widać jeszcze, żebyś ją czytał. Brak obślinionych rogów kartki – mówiąc to wytknął język, a następnie zaczął nakładać w sposób obrzydliwy przezroczystą maź na swoje palce.
- Jesteś obleśny! – krzyknął blondyn, wziął wspomnianą wyżej gazetę do ręki, a następnie uderzył nią lekko w ramię kolegi. Przystanął na chwilę na progu drzwi. – Jestem tuż za ścianą, więc zachowuj się przyzwoicie jak na mojego gościa przystało – powiedział to z dumą w głosie, że mógł pouczyć starszego od siebie Blaise’a i dać mu lekcję dobrego wychowania.
- Powinienem włączyć sobie jakieś radio, aby zagłuszyć nieprzyjemne odgłosy dobiega…
- Ok, spasuję – rzekł stanowczo Draco rozdrażniającym się tym, że ponownie Zabini dał radę mu się odgryźć.
Kiedy brunet został sam, nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić. Ewidentna ofiara „brutalności” psychicznej zniknęła, a jemu zaczął doskwierać syndrom nudy. Podziwiał bez większego zainteresowania na puste ściany ozdobione pojedynczymi zwłokami komarów. Poczuł, że ogarnia go beznamiętna – a co najważniejsze, poetycka! – nicość, więc zaczął na siłę szukać jakiegokolwiek zajęcia. Pierwszy wybór padł na stukanie palcami o blat stołu. Okazał się błędny, gdyż szybko zauważył, że sprowadza go on podobnej monotonii jak gapienie się w sufit. Nagle doznał olśnienia. Spojrzał na rozłożone przed nim sterty makulatury. Dlaczego by tak sobie tego nie poczytać? – pomyślał. Wziął do ręki parę pierwszych gazet, ale nie spostrzegł tam nic ciekawego albo czegoś, czego wcześniej nie czytał. Gdy brał już chyba z szóstą – z pełnym zrezygnowaniem – z jej środka wysunęło się małe zawiniątko. Po chwili zorientował się, że to list. I wcale nie byle jaki! Napisany przez Dracona do swojej matki. Nie był to jeden fragment, ale jak gdyby kilka połączonych ze sobą, z czego każdy miał inną datę. Zupełnie jakby były napisane w różnych odstępach czasowych. Wszystkie zaraz po zakończeniu Wielkiej Bitwy. I co ciekawe – najwyraźniej żaden z nich nigdy nie został wysłany.
Blaise odchylił się lekko na krześle do tyłu trzymając w dłoni zwinięty skrawek papieru i zastanawiał się przez chwilę, czy powinien go przeczytać. Może i był jedną z największych świń chodzących po tym świecie, ale Draco… To przecież jego przyjaciel i w zasadzie nie powinien odpieczętowywać i wkładać swych brudnych, ciekawskich łap do cudzej korespondencji, prawda? Mimo swoich znikomych wewnętrznych zastrzeżeń i wyrzutów sumienia, zdecydował się choć troszkę zajrzeć do treści tych listów. Bo z drugiej strony… Przyjaciele nie mają przed sobą tajemnic, czyż nie? A ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Brunet odwijał kolejno starannie złożoną kartkę papieru. Zagłębił się w pierwsze parę linijek jednego z listów. Zupełnie nie słyszał, że Draco wyszedł już z toalety i stoi nieopodal w drugim pomieszczeniu bacznie go obserwując. Cały się spiął i zaczął dygotać na ciele ze złości. Chwycił pewnie różdżkę i podniósł ją na wysokość swoich oczu mierząc nią przed siebie prosto w czarnowłosego chłopaka.
- Blaise…
Ten odwrócił się jak oparzony. Był zaskoczony postawą blondyna. Kartki, które trzymał w dłoniach, wypadły mu z rąk i opadły na podłogę.
- Draco, ja…
- Jesteśmy przyjaciółmi, tak?
Jasne światło wypełniło całe pomieszczenie. Nastała po nim tylko głucha cisza. Ciepłe łzy spływały kolejno po policzkach gospodarza domu. Co ja narobiłem? – myślał sobie. Spojrzał ze wstrętem na blade ciało Zabini’ego leżące na ziemi. Podniósł z podłogi upuszczone przez niego kartki papieru. Wszystko skończone.
* - wyrazy/miejsca wymyślone przeze mnie

1 komentarz:

  1. Piszesz tak... magnetycznie? Nie wiem, czy takie wyrażenie jak "pisać magnetycznie" w ogóle istnieje, ale według mnie właśnie taka jest twoja twórczość : magnetyczna.
    Od kilku miesięcy nie czytałam Dramione bo wszystkie wydawały mi się takie same, jednak twoje jest takie wyjątkowe.
    Zabieram się za kolejne rozdziały :>

    OdpowiedzUsuń