niedziela, 20 maja 2012

Rozdział 1



                Treści 18+
                Ona
                Był ciepły dzień. Jeden z pierwszych tej złotej jesieni. Pojedyncze żółte, pomarańczowe, czerwone oraz brązowe liście opadały delikatnie na aleje parku Hyde Park w Londynie. Lekki powiew wiatru pozwolił im dryfować swobodnie z nutką subtelności w powietrzu. Jeszcze zielone trawniki mieniły się w kolorach zachodzącego słońca. Zefirek pieścił kolejno stare korony drzew. Nieskazitelny odcień czystego błękitu ukazywał na niebie każdą, choćby nawet drobną zapowiedź zmiany pogody. Oprócz niezwykle malowniczego, jesiennego obrazu można było dostrzec mniejszych mieszkańców owego magicznego miejsca. Były to rozmaite gatunki ptaków i gryzoni zamieszkujące wyżej wspomniane drzewa oraz sekretne nory ukryte w niedostępnych dla ludzi mchach i porostach.
                Szary wróbelek ostrożnie opadł na gałązkę krzewu rosnącego nieopodal drewnianej ławki. Siedziała na niej brązowooka dziewczyna. Była to w zasadzie młoda kobieta, która spędzała zwykle tutaj swoje wolne od pracy popołudnia. Czytała zazwyczaj jakąś książkę. Ostatnimi czasy przypadły jej do gustu ckliwe romansidła. Należała do ludzi zbyt inteligentnych i wykształconych, by zachwycać się nad ich poziomem artystycznym, ale… Miały coś w sobie. Coś, co przyciągało ją za każdym razem. Być może zawsze do czegoś tęskniła, czegoś niespełnionego, czegoś, co… Tak bardzo pragnęła ale, niestety, nigdy nie doświadczyła. Marzyła o gorącym uczuciu połączonym z miłością a niekoniecznie pożądaniem. Nie myślała o roli kochanki, tylko… O kimś tego pokroju. Wstydziła się swoich pobudek. Zdawała sobie sprawę, że to kiedyś minie, to wyłącznie głupi wiek naiwnych marzeń, bo w końcu… Wszyscy faceci są tacy sami i nie ma się co oszukiwać. Dlatego też chciałaby kogoś na choćby malutką chwilkę, żeby zaspokoić swoje pragnienie bycia kochaną.
                 Niewielki ptaszek przeskoczył na oparcie ławki i powolutku zbliżył się do Hermiony. Nie zdawała sobie sprawy z jego obecności, gdyż była zbyt pochłonięta lekturą. Wyobrażała sobie w myślach piękną Mariettę w scenie finałowej, w której zamierzała rzucić się w przepaść z powodu nieodwzajemnionej miłości i tym samym popełnić samobójstwo. Mały kolega dziobnął ją w ramię płaszcza.
                - Aua! – Zerwała się na równe nogi. Może nie tyle, co ją to zabolało, ale bardzo się przestraszyła.
                Winowajca uciekł, a panna Granger dopiero teraz raczyła spojrzeć na zegarek. Było bardzo późno. Godzina dziesiąta czterdzieści trzy. Nie mogła w to uwierzyć, że siedziała już tutaj tyle czasu. Czym prędzej pobiegła do domu jak tylko udawało jej się to w butach na obcasie. Co prawda potrącała po drodze wielu przechodniów, którzy wykrzykiwali za nią krótkie wulgaryzmy, ale nie zwracała na nie uwagi. Gdyby tylko jej się tak nie śpieszyło, na pewno wróciłaby i przeprosiła za swoje zachowanie. Tym razem zachowywała się niegrzecznie i miała z tego powodu drobne wyrzuty sumienia, które niemal w tej samej chwili przerodziły się w strach przed obawą spóźnienia się na pociąg.
                Hermiona pracowała w różnych miejscach od zakończenia Wielkiej Wojny. Cały świat czarodziei był jeszcze w kompletnej rozsypce, więc nie mogła na razie spodziewać się pracy w swoim zawodzie. Cały czas mieszkała z rodzicami w Londynie, gdzie dorywczo zarabiała pieniądze w różnych miejscach. Można by w sumie powiedzieć, że odcięła się trochę od przyjaciół – prowadziła z nimi wyłącznie korespondencję i nie zdradzała swojego miejsca pobytu, choć był on tak naprawdę oczywisty. Pisała, że wydarzenia sprzed ostatniego miesiąca wywarły na nią duży wpływ i potrzebuje trochę czasu w samotności, żeby wszystko sobie spokojnie przemyśleć. Najbliżsi uszanowali jej wolę, choć martwili się o nią i namawiali na przyjazd do Norwich, gdzie obecnie mieszkała cała rodzina Weasley wraz z Harrym Potterem. Przenieśli się tam, gdyż Molly Weasley otrzymała w spadku duży dom wraz z działką na peryferiach tego miasta. Był bardzo okazały i przestronny, dlatego państwo Weasley postanowili poprawić byt swoim dzieciom i w nim zamieszkać. Wszystkim to wyszło na dobre – każdy miał własny pokój i wreszcie nie było problemów z indywidualną prywatnością oraz kłótniami na ten temat.
                  Hermiona wpadła do pensjonatu, w którym wynajmowana pokój i spędziła jedną, ostatnią noc. Była już spakowana. Wystarczyło, że wzięła ze sobą wielką, ciężką walizkę i dociągnęła ją do bagażnika londyńskiej taksówki czekającej już na nią na zewnątrz przed budynkiem. Dziewczyna nie miała czasu, aby zastanawiać się, co teraz robi. W głowie miała tylko myśl, że po dłuższej przerwie znów spotka się ze swoimi przyjaciółmi i będzie mogła z nimi porozmawiać twarzą w twarz. Nie jedna sprawa ciążyła jej na sercu. Nie chciała się do tego przyznać przed samą sobą, ale chyba celowo też unikała bliższego kontaktu z przyjaciółmi. Wiedziała, że tam gdzie jedzie, czeka już na nią przyjaciółka, która zechce znać wszystkie szczegóły oraz przyjaciel, który nie przeszkodzi w tym swojej dziewczynie, tylko obdarzy ją pełnym zrozumienia i współczucia spojrzeniem i On… Ten, z którym nie chciała utrzymywać już żadnego kontaktu…
Serce miała rozdarte. Rana krwawiła nawet na drobne wspomnienie feralnego dnia. Wiedziała, że Ronald Weasley jest prostym, jeszcze niedorosłym chłopcem, ale spodziewała się po nim większej delikatności… Przed Wielką Bitwą była w bardzo bliskich kontaktach z rudowłosym młodzieńcem. Myślała nawet, że będzie to ten, z którym spędzi resztę życia. Jakże się pomyliła… Nikt o tym nie wiedział, ale… Parę dni wcześniej Ron i Hermiona wybrali się do pubu, gdzie trochę wypili,  może z kilka drinków. Następnie udali się na spacer do parku późnym wieczorem, gdzie odbyli poważną rozmowę na temat przyszłości. Była to w zasadzie jedyna okazja panny Granger, aby dowiedzieć się szczerze, co ten chłopak do niej czuje i jak on sobie wszystko wyobraża… Okazało się, że naprawdę ją kocha. Hermiona była szczęśliwa. Sama nie do końca pewna swoich uczuć, ale dziś już wiedziała, że było to jedynie przywiązanie a nie prawdziwa miłość. Całował ją wtedy namiętnie, ale… ona nic nie czuła, żadnej przyjemności, chęci, pożądania, impulsu… Sądziła, że to normalne. Tego samego dnia, a może nocy, wrócili razem do motelu, gdzie mieszkali od kilku dni. Doszło tam do ich pierwszego razu. Dziewczyna była szczerze zawiedziona, zła, nieszczęśliwa i skrzywdzona. Być może poczuła się nawet jak osoba wykorzystana lub zwykła prostytutka, która również tylko zaspokajała potrzeby innych mężczyzn. Nie tak powinien wyglądać seks z osobą, którą się kocha... Podobnie jak przy pocałunkach – czuła się pusta i obojętna. Ronald zachowywał się jak dzikie zwierzę, które tylko pragnie zdobywać i czerpać z tego przyjemność. Zupełnie nie zwracał uwagi na jej potrzeby. Ważne były dla niego jedynie chwile uniesienia.
Ze wstrętem odrzucała od siebie te wspomnienia, które za każdym razem były coraz bledsze, zawierały mniej szczegółów. Wiedziała, że dobrze się stało, iż go nie kochała – zaoszczędziła sobie cierpień, jednak… To mimo wszystko ktoś ważny w jej życiu i z drugiej strony nie mogła znieść, że zraniła jego uczucia. Po tym wydarzeniu wszystko skończyło się tak szybko jak i zaczęło. Oczywiście, Ginny czy Harry wiedzieli, że coś się stało, ale nietaktem było o to zapytać. Hermiona nie chciała rozmawiać na ten temat, kiedy jej rana na sercu była jeszcze świeża.     
Pociąg London – Norwich odjeżdżał lada moment z peronu trzeciego. Brązowooka dziewczyna popychała niechcący ludzi podczas biegu. Ostatnimi czasy gorzej spała. Nie potrafiła się na niczym skupić. Musiała włożyć wiele wysiłku w to, aby nie zgubić ogromnej torby, którą obecnie niosła w biegu ostatkami sił. Żałowała, że cały świat czarodziei jest w rozsypce i nie może używać magii w towarzystwie nieznajomych mugoli, aby troszkę sobie dopomóc w przyziemnych sprawach. Jednak musiała się z tym pogodzić dopóty, dopóki nowy zarząd w Ministerstwie nie wydał stosownych ustaw. Była pewna, że nie jedna osoba dostawała z tego powodu ataku furii. Ona w końcu wychowała się w domu mugoli, więc była praktycznie przyzwyczajona. Lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy na wspomnienie skwaszonej miny Ronalda, który musi wszystkie te inne czynności wykonywać ręcznie np. zmywać naczynia. Zabolało. Taka krótka, niewinna myśl o tej osobie, a przyniosła jej tyle bólu…
- Panienko, uważaj! – krzyknął za nią jakiś starszy pan w mundurze. Już chciała zawołać „przepraszam”, ale rozległ się świst gwizdka i kolejno drzwi pociągu stojącego już przy peronie trzecim zaczęły się zamykać. Hermiona w ostatniej chwili wskoczyła do jednego z wagonów. O dziwo, był dość pusty, bo wiele przedziałów nie zajmowała żadna osoba. W takim właśnie zaciszu brązowooka postanowiła odizolować się od otaczającej ją rzeczywistości i oddać się w otchłań własnych przemyśleń. A było tego dość sporo, tych wszystkich minionych wydarzeń…
Siedząc w pociągu nie pogrążyła się, jak to zwykle miała w zwyczaju, w dobrej lekturze, lecz oddała się rozmyślaniom. Zamroczonym, może nawet martwym wzrokiem „śledziła” przestrzeń za oknem. A tak naprawdę przed oczami miała zupełnie inne obrazy. Dręczyły ją okropne wyrzuty sumienia spowodowane jej czynem sprzed dwóch dni. Nie mogła pogodzić się z tym, co zrobiła.
Wróciła niegdyś późno do domu – celowo – informując wcześniej rodziców o przymusie zastania dłużej w pracy(którą w istocie rzuciła parę dni wcześniej – było to jej pierwsze kłamstwo). Ledwo przeszło jej wtedy przez gardło. Weszła niczym szpieg, a raczej złodziej, do rodzinnego mieszkania. Słyszała już w przedpokoju chrapanie ojca – przynajmniej miała pewność, że nikt jej nie będzie przeszkadzał. Udała się prosto do swojego pokoju. Było to niewielkie, ale przytulne i skromnie urządzone pomieszczenie. Parę segmentów mebli, jedno łóżko, biurko, krzesło i dywan. Zwyczajna, przeciętna sypialnia. Na korkowej tablicy przyczepione zostały fotografie ze szkoły. Znajdowali się na nich przyjaciele; Harry Potter i Ron Weasley. Hermiona podeszła do nich bliżej i kolejno odczepiała je chowając do kieszeni płaszcza. Inne ważne dokumenty z jej pokoju pozbierała do czarnego worka przygotowanego wcześniej pod łóżkiem. Zajęło jej to parę minut.
                Została jeszcze komoda. Stały na niej dwie oprawione w ramki fotografie z różnych okresów jej życia. Mimowolnie wyciągnęła ku nim swe drżące place. Naturalnie, były zimne.  Jedna z nich pochodziła z czasów, kiedy uczęszczała jeszcze do mugolskiej szkoły i była na niej ona oraz jej dwie inne przyjaciółki. Na drugiej z kolei siedziała jako dziesięcioletnia dziewczynka na huśtawce na placu zabaw, a tuż obok niej huśtał się niebieskooki szatyn, również w jej wieku. Na jego widok łezka zakręciła jej się w oku. Był to jej najlepszy przyjaciel, z którym dzieliła się każdą tajemnicą, każdym sekretem. Niestety… wszystko skończyło się w chwili, kiedy dowiedziała się o swych magicznych zdolnościach. Chłopak ją odtrącił, nazwał odmieńcem… Bardzo ją to zabolało… Do czasu rozpoczęcia nowego roku szkolnego zdążyła się otrząsnąć i znaleźć nowe zamiłowanie – do nauki.   
Zamyśliła się wtedy o swoim dotychczasowym życiu. Jej refleksje nie trwały długo, szybko się opamiętała. Wytarła wierzchem dłoni pojedyncze łzy spływające po jej policzkach. W sumie wszystko już było gotowe. Ubrania i inne przedmioty codziennego użytku zabrała wcześniej, kiedy wyprowadziła się od rodziców do własnego mieszkania. Jednak… podczas tych porządków nie zauważyła wcześniej niewielkiego, brązowego, zakurzonego pluszowego misia, który leżał bezwładnie na podłodze. Hermiona przykucnęła i podniosła go z ziemi. Przez tyle lat chował się za dużym regałem z książkami, a teraz znalazła go tu, w samym środku pokoju. Zapewne jej mama robiła porządki i odsunęła puste meble, których nie ruszano z miejsca od czasu jej dzieciństwa. Uśmiechnęła się delikatnie na myśl wspomnień z dnia, kiedy ów pluszak zaginął. Jaka to była ogromna tragedia, a następnie żałoba przez tydzień.
                Dziewczyna przetarła jego oczy, które odzyskały dawny blask.
- Choć tyle minęło lat ty wciąż jesteś taki sam. Mimo tak wielu przeżytych dni… A ja? Umarła we mnie dziewczynka, podziała się gdzieś wyobraźnia i naiwna wiara o cudowności tego świata. Całkowity brak marzeń… Zupełnie ci obca, twoja mała Hermiona – wyszeptała do swojego małego przyjaciela, który odpowiedział jej smutnym spojrzeniem. Odłożyła go na półkę, a następnie wyszła z pokoju.
                Czekał ją teraz najcięższy moment w życiu. Nie była pewna, czy jest na to gotowa… Zerwać więzy z przeszłością i miłością, której nauczyła się od rodziców. Weszła do ich sypialni. Przystanęła na dłuższą chwilę przy łóżku. Patrzyła na dwoje zakochanych ludzi z pełnym zachwytem. Tak właśnie wyobrażała sobie idealną miłość. Miała przed sobą parę, która darzyła się na co dzień nieopisanym bukietem rozkwitających uczuć. Zawsze byli dla siebie podporą, wsparciem. Nawet teraz, kiedy sądząc po ich układzie rąk, przykrywali się w nocy wzajemnie kołdrą. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i uroniła łzę wzruszenia. Mogłaby przyglądać się tej scenie znacznie dłużej, zauważać coraz to więcej szczegółów, ale niestety nie miała na to czasu.
                Podeszła najpierw do swojego ojca. Popatrzyła na niego chwilkę z bliska i nie chcąc go obudzić, podarowała mu delikatnego całusa w czoło. Odsunęła się i zauważyła, że w miejscu, w którym obdarzyła go buziakiem, powstała niewielka fałda skóry.
- Tak na pamiątkę, tato. Kocham cię – wyszeptała.
Obeszła szybciutko i bezszelestnie łóżko i popatrzywszy na matkę również ucałowała ją w czoło, ale tym razem pozostawiła na nim lekko czerwony ślad swojego poziomkowego błyszczyka. Był widoczny na upudrowanym ciele matki.
– Mamo, proszę, mogłabyś pamiętać, aby zmywać makijaż przed snem – wyszeptała z nutką politowania. – Kocham cię, wiesz?
 Tak bardzo chciała ich jeszcze przytulić, niemal mocno wyściskać, ale nie było na to odpowiedniej pory i miejsca. Stopniowo na jej twarzy zaczął pojawiać się ból. W oczach stanęły łzy, które znalazły ujście w strużkach kanalików spływających po jej policzkach. Przystanęła na progu sypialni rodziców i przez chwilę wahała się, czy tego właśnie chce. Czy pragnie, żeby nie istniała dla swoich rodziców, żeby było to, jakby się nigdy nie narodziła… Oczywiście, nie chciała. Sytuacja życiowa zmusiła ją do podjęcia tej odważnej i jednoznacznej decyzji. „Dość przyniosłam im zmartwień i naraziłam ich na ogromne niebezpieczeństwo” – pomyślała. Dwoma energicznymi ruchami różdżki posłała dwie strugi jasnego światła w świadomość swoich rodziców. Nie było już odwrotu. Praca skończona.
                Panna Granger wróciła do swojego pokoju. Zabrała z niego worek, w którym zgromadziła rzeczy osobiste. Wyszła z nim do przedpokoju i wrzuciła do palącego się jeszcze kominka. Musiała zniszczyć dowody swojego istnienia. Po chwili po raz ostatni znalazła się w swojej sypialni. Podeszła do półki, na której zostawiła swojego przyjaciela – pluszowego misia. Trzymała go kurczowo w lewej dłoni, natomiast prawą wyjęła z kieszeni swojego płaszcza klucze i pozostawiła je na biurku. Zdawała sobie sprawę, że nie będą jej już dłużej potrzebne. Jednak miała do nich sentyment – zawsze przy sobie, w kieszeni spodni, bluzy, kurtki, płaszcza, czegokolwiek… Zdecydowała się odpiąć od nich zniszczony – zapewne kilkanaście razy prany – breloczek w kształcie pluszowego słonika z podniesioną trąbą, który mama kupiła jej, gdy była małą dziewczynką. Następnie włożyła go do kieszeni i wyszła do przedpokoju. „Co ja robię…? Przecież to śmieszne. Nie jestem już małą Hermioną. Nie czas na sentymenty.”  Zdecydowanym ruchem dłoni wrzuciła pluszowego misia do pieca, w którym pełną parą paliły się wrzucone wcześniej fotografie i korespondencja. Jej praca została zakończona. Wyszła z mieszkania zostawiając za sobą przeszłość, tak jak to sobie zaplanowała.
                  Pociąg gwałtowanie zaczął hamować. Rozległ się zgrzyt pocieranych o siebie metali. Dopiero ten moment wyrwał pannę Granger z prywatnych rozmyślań. Dość miała już tej jazdy, która przywoływała tylko jej bolesne wspomnienia i nękające ją na każdym kroku poczucie winy. Miała ogromne wyrzuty sumienia. Z jednej strony dobrze, iż dokonała zmian nieodwracalnych i zamknęła za sobą długi rozdział w życiu, ale… Od tego pamiętnego dnia zastanawiała się, co by było, gdyby… Potrafiła sobie wyobrazić, że gdy wszystkie jej zmartwienia i troski się wykrystalizują, będzie mogła wrócić do swoich rodziców wraz z nową rodziną, którą planuje w przyszłości założyć. Pragnęła być wsparciem, jakoś wynagrodzić te wszystkie lata, które dla niej narażali, ale również pomagać im iść przez życie w okresie starości, który bywa ciężki, kiedy dopadną człowieka poważne choroby. Żałowała, że nie będzie jej przy tym, nie zobaczy nigdy jak się zestarzeją. Oni z kolei nie będą mieli okazji poznać swoich wnuków. Tyle im swoim czynem odebrała… Obiecała sobie, że będzie chociaż przesyłać anonimowo na konto pieniądze, aby niczego im nie brakowało.
                Patrzyła za okno.  Krajobraz coraz to wolniej przesuwał się za szybą. Prędkość malała. Zastanawiała się, czy pogoda potrafi współgrać z jej uczuciami lub nastrojem. Nigdy takiego zjawiska nie doświadczyła bądź też może nie zwracała na to uwagi, jednak teraz spostrzegła, że pojedyncze krople odbijały się o cienką taflę szkła, przy której siedziała. Było ich coraz więcej i więcej, aż połączyły się i utworzyły kilkanaście smug rozmazując przy tym krajobraz. 
                Pociąg się zatrzymał. Za oknem przesuwały się szare cienie, które ciężko było zidentyfikować ze względu na warunki atmosferyczne. Dziewczyna spodziewała się, że jej cisza w „prywatnym” przedziale zostanie zakłócona. Z drugiej strony pocieszała się , że może to i dobrze, gdyż przestanie w kółko myśleć o tym, czego żałuje i z czym nie może się pogodzić. Nawet nie przymykając oczu widziała przed sobą żywe obrazy, które malowały się na tle sąsiadującego siedzenia. Były to wspomnienia z ostatniego, feralnego miesiąca.
                W pociągu rozległ się szum. Słychać było tupot ludzkich stóp, a raczej dźwięczne dzwoneczki, które wydawały damskie obcasy o różnych wysokościach. Hermiona poczuła się przez chwilę jak w operze czy też filharmonii. Ten melodyjny dźwięk nieco ją zrelaksował. Doszedł do tego kolejny instrument – tajemniczy szept o różnych barwach głosu na zróżnicowanych poziomach. Wciągnęła głęboko i powoli powietrze, a następnie wypuściła je w gęstą przestrzeń wokół niej. Pomyślała, że nie ma ochoty wchodzić w rozmowy z jej przyszłymi towarzyszami podróży, którzy niebawem zapewne przybędą do jej przydziału, więc wymyśliła chytry plan. Postanowiła zagłębić się w lekturze książki i zagłuszyć swoje myśli. Nie mogła tak siedzieć bezczynnie. Dość już miała poprzednich katuszy, aby przeżywać to po raz kolejny. Zgrabnym ruchem ręki znalazła w torbie książkę, którą już prawie w całości przeczytała. Była pewna, że nie zajmie jej więcej jak dziesięć minut. Zawiodła się na zakończeniu sceny finałowej z główną bohaterką, która miała na imię Marietta. Przez tyle stron współczuła kobiecie i szczerze nienawidziła jej narzeczonego za to, że szukał pocieszenia u innych kobiet, a tu okazało się, że to właśnie panna M. knuła przez całe życie tak profesjonalne intrygi, żeby to wina spoczęła na Johnie, a nie na niej samej. Podsuwała mu różne młode, piękne dziewice, które każdemu zawróciłyby w głowie. I cały bezsens polegał na tym, że na końcu i tak wszyscy umarli. Ona popełniła samobójstwo z powodu „niby” nieodwzajemnionej miłości, on się zastrzelił z podobnego powodu.
 Hermiona bardzo się pomyliła. Dokończenie książki nie zajęło jej więcej niż trzy minuty. Urażona dziewczyna wrzuciła ją na sam spód głębokiej torby i obiecała sobie, że podaruje ją osobie, której szczerze nienawidzi.

1 komentarz:

  1. widzę, że piszesz Dramione :D , jestem ciekawa jak to się dalej potoczy ;o ! pozdrawiam i zapraszam na mojego bloga, historiamilosnadramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń