wtorek, 14 sierpnia 2012

Dodatek: Maska obojętności


               
Uwaga! Jesteśmy w Polsce, więc również bohaterów(na święta) umieściłam w tym kraju. Wiem, że w Anglii wygląda to nieco inaczej, ale doprawdy… Lubię narodowe(tudzież patriotyczne) klimaty, więc niech tak zostanie. Taka krótka informacja dla tych, którzy chcieliby przyczepić się do tego błędu rzeczowego.

[Podkład muzyczny – Claro de Luna - Beethoven]

                Święta Bożego Narodzenia to jedyny moment, kiedy spotykamy się ze swoimi najbliższymi przy jednym stole, jednej uroczystej kolacji. Jesteśmy wtedy dla siebie mili, życzliwi, serdeczni. Wymieniamy się bukietem promiennym uśmiechów, uścisków i pocałunków. W ten szczególny dzień nie ma osób smutnych, nieszczęśliwych, zapomnianych czy porzuconych – bynajmniej teoretycznie. Jest on ubrany w same pozytywne cechy, które wywodzą się z tradycji chrześcijańskiej i uwarunkowania kulturowego. Tylko… ile jest w tym prawdy? Czy faktycznie zawsze przygotowujemy jedno miejsce na niespodziewanego gościa przy uroczystej wieczerzy? Czy wpuścilibyśmy do domu jakiegoś żebraka z ulicy? Czy nie balibyśmy się tego zrobić? A może jesteśmy nietolerancyjni…?
               
                Gęsty smog spowił ulice Londynu. Na chodnikach leżał mokry śnieg, który już prawie zmienił swój stan skupienia w ciekłą wodę. Panowała głucha cisza, której nie był w stanie zakłócić żaden szmer, odgłos. No, może prawie… Bezpańskie psy wałęsały się od drzwi do drzwi szukając pożywienia. Niestety, nikt nie zwracał uwagi na skomlenie kundli wałęsających się po brudnych kostkach betonu. Były przeważnie przeganiane przez wściekłych gospodarzy poszczególnych domów i kamienic. Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na ich opróżnione żołądki i „zalegające się” tam ropuchy. Kundle mogły sobie głodować – najwyraźniej same na to zasłużyły. Bo jeśli ktoś by je kochał, to nie wałęsałyby się teraz samotnie ulicami „opuszczonego” miasta. Niestety… taka jest kolej rzeczy, a w tym przypadku życia. Nie wszystko idzie zgodnie z naszymi planami… Czasem wspinamy się na szczyt, czasem spadamy w przepaść. Ludzie, którzy ignorowali bezpańskich mieszkańców zacnego Londynu, byli akurat w tym momencie szczęśliwcami górującymi nad klasą niższą.
               
                  Siedziała przy oknie. Z nadzieją wypatrywała pierwszej gwiazdki, którą obiecał jej ojciec. Na sklepieniu niebieskim było dużo najróżniejszych Gwiazd świecących jasnym blaskiem. Kiedyś przeczytała o nich książkę. W połowie ją zaciekawiła. Była jednak trochę za trudna jak na umysł małej dziewczynki, która nie potrafi jeszcze pojąć, co to znaczy, że Gwiazda powstaje w efekcie zachodzących w niej przemian jądrowych lub podczas wieńczących jej istnienie wybuchów. Co prawda była bardzo inteligentna, ale „sucha” wiedza nie pozwalała jej zrozumieć niektórych czynników wpływających na nasz świat czy w tym przypadku wszechświat. A przecież nie mogła pojechać na jakiś uniwersytet, aby dowiedzieć się od wybitnego profesora, że jest tak czy tak, bo wynika to z tego czy tamtego.  
                Kolejne ciała niebieskie tworzyły smugi na bezchmurnym niebie. Dziewczynka zastanawiała się, w którym miejscu na Ziemi uderzą martwe materie. Pomyślała nawet, że gdyby znalazła coś takiego we własnym ogródku, z pewnością stałaby się najsłynniejszym dzieckiem w całej okolicy. Przyjechałaby telewizja, udzieliłaby wywiadu jako bohaterka, która znalazła ów obiekt przed domem na swoim prywatnym trawniku, a może nawet podpisywałaby niezdarnie kartki papieru, jeśli ktoś poprosiłby ją o autograf. Pogrążyła się tak jeszcze przez chwilę w swoich dziecinnych marzeniach…

                Mały chłopiec siedział sobie na parapecie dużego, dębowego okna. Stamtąd miał widok na ruchliwą ulicę, która w ten dzień była opustoszała. Żaden człowiek nie śmiał zakłócić panującej wtem harmonii. Pojedyncze krople deszczu uderzały o szklaną taflę pozostawiając na niej proste smugi wody. Była Wigilia, a on siedział sam i wypatrywał… No właśnie… Kogo? Przecież nikt od lat do nich nie przychodził w ten szczególny dzień. Każdy zajęty był swoją rodziną, inne dzieci miały rodziców, z którymi jeździły do dziadków i siadały przy wigilijnym stole. A on? Czekał tylko na koniec tego wieczoru, który zdawał się być dla niego strasznym umęczeniem. Nie miał nawet ochoty bawić się swoimi drogimi i ekskluzywnymi zabawkami, które znalazł pod upominkowym drzewkiem jeszcze tego samego dnia. Nawet nie zaglądał do wnętrza paczek, bo domyślał się, co tam się znajduje i wcale go to nie ekscytowało. Zapewne ponownie otrzymał magiczną kolejkę, sprzątające krasnoludki, kask pobudzający umysł… Wszystko, byle tylko było według schematu, a normy zostały spełnione. Zobojętniał. Zazdrościł swoim rówieśnikom, ale z każdą kolejną gwiazdką nie wiedział już, dokładnie czego. Za czym mógłby tęsknić, skoro tego nie doświadczał? Puste były dla niego słowa o magii świąt czy wzajemnej aprobacji w ten dzień. Cóż to wszystko oznaczało? Co kryło się za tymi zwrotami? Jakaś nienamacalna przyjemność? Być może…

 - Tato, tato, pierwsza gwiazdka! – zawołała głośno Hermiona podskakując żywo na krześle, na którym siedziała w gabinecie ojca. Ten szybciutko przyszedł do niej, uściskał ją i pocałował we włosy.
 - Zgadza się, moja perełko. Wiesz, że to oznacza, iż pora zacząć ucztę? – zapytał, uśmiechając się serdecznie.
                Na twarzy brązowookiej pojawił się mały grymas. Jej niewielka główka zaczęła myśleć o czymś bardzo intensywnie. Po chwili namysłu i wahania postanowiła się odezwać.
 - Ale tato, a jeśli dostałam jakiegoś słodkiego pieska i on biedny czeka na to, żeby ktoś wypuścił go z tego ciasnego pudełka? A jak się udusi…? – Zatkała małymi dłońmi usteczka. Była przerażona.
 - Kochanie – Wziął ją w ramiona. – Chyba nie sądzisz, że Święty Mikołaj chciałby zrobić krzywdę twojemu przyszłemu pieskowi, prawda? – Pokręciła przecząco głową. – No właśnie. Chodź Hermionko, czas na wieczerzę.
                Małą rączkę wsunęła w dużą dłoń ojca. Przeszli pewnie przez pokój równym krokiem i wyszli do kuchni, skąd z powietrza dochodził do ich nozdrzy zapach gotującego się czerwonego barszczyku*.

                Draco Malfoy nadal siedział beznamiętnie przy starym oknie. Wiedział, że jego ojciec siedzi w swoim gabinecie i prawdopodobnie załatwia bardzo ważne sprawy. Nie wolno mu było wtedy przeszkadzać, nawet gdyby rozpoczęła się Apokalipsa. Smucił się, że nawet nie ma z kim porozmawiać. Już nie raz prosił wcześniej rodziców o to, żeby mógł pójść na Wigilię do swojego przyjaciela i sąsiada, Jacka. Niestety… Nawet płacz nie skruszył serca surowego ojca, który był bezwzględny i najprościej rzecz ujmując rządził całym domem. Jego słowa i postanowienia były świętością, której nie wolno było pod żadnym pozorem naruszyć.
Narcyza Malfoy siedziała w swojej sypialni. Zupełnie sama, w idealnej ciszy. Nie pamiętała już nawet, w którym to roku po raz ostatni spędziła rodzinne święta w panieńskim domu. Na pewno jakaś część jej samej tęskniła do tych czasów. Później się przyzwyczaiła, że w jej życiu pewien rozdział dobiegł końca i musi pogodzić się z obecną rzeczywistością. Już nawet nie chodziło o nią, lecz o jej syna, który nie rozumiał… Nie wiedział, dlaczego tak jest, dlaczego ma nieczułego ojca, który sobie tak a nie inaczej życzył, aby nie urządzać świąt, a jedynie na błaganie jej samej podrzucić pod choinkę podarunki dla syna. I te nie pomogły. Dzieci nie są głupie. Widzą, co się wokół nich dzieje. Zdają sobie sprawę, a raczej czują, że coś złego. Nie są zwykle w stanie się sprzeciwić, bo przecież autorytetem są rodzice, którzy swoim postępowaniem dają dzieciom przykład.

Najróżniejsze zapachy ciepłych, a może nawet wręcz gorących potraw unosiły się w niedużej, ale bardzo przytulnej kuchni państwa Granger. Wszyscy domownicy, a także zaproszeni goście, którymi byli dziadkowie, uśmiechali się do siebie podczas wspólnego posiłku i mieli na polikach zdrowe, czerwone od śmiechu rumieńce. Obecni rozmawiali, żartowali i spoglądali na siebie serdecznym wzrokiem, z których źrenic płynęła czysta miłość. W ten szczególny dzień nie mówili o złych rzeczach, obowiązkach, pracy, pieniądzach… Pytali o swoje zdrowie, sukcesy, zainteresowania i ludzi, których znali lub też tych, którzy niedawno odeszli. Wszystko było na swoim miejscu.
Hermiona szybciutko jadła swoje ulubione pierogi z kapustą i grzybami** popijając je herbatą, aby jak najszybciej dobrać się do wyczekiwanych przez cały rok prezentów. Miała nadzieję, że otrzyma upragniony zestaw małego chemika oraz trzy części sagi bajek dla dzieci. No ewentualnie jakieś ubrania, ale koniecznie słodycze! Wszystko niezwykle dokładnie opisała w swoim liście do Świętego Mikołaja i żywiła nadzieję, iż ten jej nie zawiódł.

Młody panicz Malfoy z braku lepszego zajęcia przeglądał sobie stare albumy ze zdjęciami, które znalazł na półce w pokoju gościnnym, który nigdy nie spełnił jeszcze swojego przeznaczenia, dla którego w ogóle powstał. Ludzie na fotografiach uśmiechali się, machali do niego, niektórzy próbowali coś powiedzieć, ale były to jedynie głuche szepty, których sens nie było mu dane poznać. Wielu z tych czarodziei znał, ale niektórzy pozostawali dla niego zagadką. Strasznie zainteresowały go zdjęcia umieszczone na samym końcu obszernej książki, wciśnięte w pożółkniętą kopertę. Wyjął je delikatnie drobnymi palcami, aby żadnego nie uszkodzić. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to jego matka. Poznał ją co prawda wyłącznie po oczach i profilu twarzy. Miała piękne, podatne, długie kasztanowe włosy i ciemne oczy. Uśmiechała się na jednej z fotografii szepcząc jakiemuś starszemu mężczyźnie coś do ucha. Był to zapewne jego dziadek, z którym w zasadzie nie utrzymywał kontaktów z woli ojca. Na kolejnym zdjęciu również odnalazł swoją rodzicielkę, ale tym razem w towarzystwie większego grona osób. Siedzieli na starej, brązowo-rudej kanapie i subtelnie okazywali cień zainteresowania fotografowi. Uwagę Draco przykuł jednak przedmiot stojący tuż obok. Było to duże, okazałe, prawdopodobnie żywe drzewko bożonarodzeniowe ozdobione… wszystkim. Od różnokolorowych lampek, po wszelkiego rodzaju ozdoby świąteczne mające zadanie spełniać rolę bombek, po wiszące cukierki i anielskie włosie. Całość piętnował artystyczny nieład, całkowity zamęt i nieporządek, ale… Wyglądało to tak rodzinnie i przyjemnie. Drzewko przyozdobione od serca, a nie sztucznymi, wyrafinowanymi błyskotkami.
Poczuł delikatne ukłucie w sercu. Dlaczego nie mógł obchodzić świąt? W jakichkolwiek chociaż sposób. Ta ukazana powyżej scena to szczyt marzeń, ale… choćby wspólny posiłek w ten szczególny i magiczny dzień. Dlaczego nie…?
Pojedyncze krople spływały wolno po jego policzkach. Były to ostatnie i pierwsze święta, podczas których płakał.

Brązowooka dziewczynka uklękła przy rozświetlonej choince. Już miała wziąć do ręki pierwszy upominek, kiedy przeszkodziła jej mama.
- Kochanie, zaczekaj! – zawołała. – Muszę nastawić aparat.
Dziewczynka westchnęła ciężko, a stojącą nieopodal babcia zaśmiała się cicho. Doskonale rozumiała wnuczkę i również na jej miejscu byłaby lekko zirytowana zwłaszcza, że mama Hermiony fotografowała każdy ułamek jej życia, co zaczynało być już powoli uciążliwe.
- Już mogę? – zapytała po chwili.
- Czekaj kochanie, momencik... O, już, tak, tak będzie dobrze. Odwróć się delikatnie w moją stronę – Zmieniła pozycję. – Ok. Uśmiechnij się do mamusi.
Błysnęło i słychać było przesunięcie kliszy wewnątrz aparatu. Kolejna chwila brązowookiej dziewczynki została uwieczniona na taśmie.
- Córciu, daj wnuczce otworzyć wreszcie prezent – powiedział z uśmiechem starszy pan Granger.
Hermiona nie słuchała już, co mówią dorośli, tylko w jednej chwili znalazła się we własnym świecie, gdzie ci nie mieli wstępu. Kolejno odwijała kolorowe papiery, w które owinięte były paczki, a w nich oczywiście wyśnione przez nią przedmioty oraz parę innych, „podręcznych” książek. W jej źrenicach pojawiły się szczere iskierki radości. Bardzo się ucieszyła na widok tych wszystkich prezentów. Tylko… miało jedno „ale”.
- Mamo…? – zawołała z pokoju, gdzie wszyscy powrócili do kuchni i wspólnego posiłku.
- Tak, kochanie? – Pojawiła się na progu drzwi.
- Zobacz, jaki ten Mikołaj jest nieuważny… Zapomniał zdrapać ceny z tego opakowania. – Wskazała go palcem.  
Pani Granger nie wiedziała, co powiedzieć. Najpierw spaliła buraka, a następnie po prostu się roześmiała.
- Słoneczko, następnym razem w liście do Świętego Mikołaja na marginesie musisz napisać, żeby pamiętał o tym drobnym szczególe, prawda?    
- Oczywiście! – Uśmiechnęła się i powróciła do swojego zajęcia.

Mały blondynek przechadzał się po domu i nie mógł znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca. Był już w kuchni, pokoju gościnnym, bibliotece, a teraz zmierzał znów przed siebie. Myślał, że może spotka matkę, z którą porozmawia i zapyta o stare zdjęcia znalezione w albumie. Z jednej strony wiedział, że nie powinien tam w ogóle grzebać, ale ciekawość świata… Właśnie. Niestety nie miał wstępu ani do gabinetu ojca, ani do sypialni mamy. Czekał jak na zbawienie w wiecznie pustym, szarym i zgorzkniałym domu. Na chwilę obecną nie mógł wyzbyć się żalu do ojca. Był takim egoistą! To, że nie chciał obchodzić świąt nie oznaczało, że on wraz z matką miał również z tego powodu spędzić je samotnie w domu. Choć wzbierał się w nim gniew, nie potrafił wybuchnąć, gdyż do końca tego wszystkiego nie rozumiał. Strasznie się gubił i był już tym wszystkim, całym udawaniem, zmęczony. Sztuczną choinką wraz z „ustawionymi” prezentami w salonie, obojętną matką i bezdusznym ojcem. Miał całej tej sytuacji po dziurki w nosie, a jednocześnie był bezsilny i miał ochotę rozpłakać się na tyle głośno, aby usłyszał go cały świat.
Szedł tak przed siebie w milczeniu i zadumie, kiedy parę metrów przed jego nosem drzwi gabinetu ojca otworzyły się i wyszedł z niego Lucjusz Malfoy w niezwykle eleganckim stroju. Miał na sobie jedną z lepszych szat swojej garderoby oraz buty wykonane na specjalne zamówienie. Wyglądał szykownie i gustownie jednocześnie. Spojrzał na syna przyjaźnie i zaprosił go gestem do środka swojego prywatnego pokoju.
Draco był w tym miejscu może ze trzy razy w życiu. Właśnie w jakiś przełomowych momentach, kiedy to tata dawał mu filozoficzny wykład, z którego i tak mało rozumiał mając dopiero parę wiosen i wkraczając powoli w wiek nastoletni. Ojciec zawsze wiele od niego wymagał, więc nic dziwnego, że i tym razem przyszło mu słuchać rasistowskich poglądów.
- Usiądź, synu. Musimy porozmawiać. Mam ci dużo do powiedzenia – powiedział oschle i wskazał mu miejsce na krześle przy biurku. Sam usiadł na skórzanym fotelu.
- Tak, tato? – zapytał spokojnie, a jednocześnie nieco lękliwie, syn.
- Powiem dość krótko i przejrzyście, dobrze? I nie przerywaj mi teraz. – Na znak potwierdzenia kiwnął twierdząco głową. – Wiem Draconie, że jeszcze niedużo rozumiesz, ale musisz wiedzieć, że świat jest okrutny. Nie można bawić się, świętować, kiedy wokół jest taki bałagan, który trzeba uporządkować. I w tym pomoże nam On. – Spojrzał znacząco na syna, a ten przełknął głośno ślinę. – Święta są dla słabych, którzy nie wierzą w siebie, swoje dobro, a potrzebują wznosić je na ołtarze. I po co?
Przerwał na chwilę, aby wziąć łyk gorącej kawy stojącej na jego biurku. Przesunął niewidomym wzrokiem po ścianach gabinetu, na których wisiały portrety jego przodków, wielkiego rodu Malfoy’ów. Draco podążał za jego spojrzeniem.
- I widzisz – podniósł głos – właśnie na tym polega różnica. My jesteśmy potęgą, która rośnie w siłę z każdą dekadą. Jesteśmy tradycjonalistami własnej krwi. Mamy wszystko, co najlepsze. A wiesz, dlaczego? – Pochylił się nad biurkiem, a jego twarz zbliżyła się znacząco do twarzy chłopca. – My nie potrzebujemy wiary i miłości, bo bez tego mamy siłę, a wszyscy inni… Po prostu zginą z miecza własnej głupoty w obronie czegoś, co nie istnieje i jest tylko ulotnym złudzeniem. – Wrócił ponownie do swojej pozycji. Draco wziął potężny zapas powietrza do płuc. – Boisz się mnie? – zaśmiał się pod nosem. – Idź, pociesz matkę, która wątpi w nasze idee co każde święta... Ciebie posłucha, swojego ukochanego jedynaka… - Zadumał się, a chłopiec pośpiesznie wyszedł z pokoju.
To były ostatnie święta, kiedy młody Malfoy miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości. Od następnych do chwili obecnej nosił już zawsze maskę obojętności.

* – pamiętam, że barszczyku nie ma w Anglii, więc to taka moja – bo nie wiem, czy w całej Polsce jest – wstawka odautorska
** – w tym miejscu poniosła mnie fantazja i wymyśliłam sobie to – nie czepiać się proszę błędu rzeczowego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz