Dla Pawła
„Kochać to
także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go
wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest
skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia
czasem wbrew własnemu.” – Vincent van Gogh
On
Czarny ptak szybował w
przestworzach nad centrum Londynu. Rozprostowywał swe grube skrzydła po upojnym
śnie na jednej z gałęzi pobliskiego parku. Zrobił dwa okrążenia wokół czterech
przecznic przecinających się pod kątem prostym. Następnie obniżył nieco lot i
zaczął rozglądać się za jakimś smakowitym pożywieniem przechadzającym się po
brudnych ulicach tego miasta. Ku jego ogromnemu rozczarowaniu żadna z
przyszłych ofiar nie wybrała się teraz na popołudniowy spacer. Miał przed
ślepiami widmo śmierci głodowej, więc postanowił zatrzymać się gdzieś i
zaczekać chwilkę, do momentu kiedy nadarzy się jakaś okazja. Usiadł na
pobliskim szyldzie restauracji z napisem „Casablanca”.
Tą właśnie ulicą energicznym krokiem
szedł młody mężczyzna. Miał niezwykle jasne – dość krótko przycięte – blond
włosy oraz przenikliwe, błękitne oczy. Natura obdarzyła go również bladą
karnacją, która przypominała cerę ludzi mieszkających na Syberii. Na jego
twarzy malowały się pełne niepokoju uczucia. Co jakiś czas prawa brew unosiła
się nieco wyżej, a w okolicy lewej skroni pojawiała się niewielka zmarszczka.
Ze zdenerwowania przygryzał dolną wargę i obracał palcami prawej dłoni w
kieszeni spodni małe pudełeczko. Był zbyt przejęty, aby myśleć o tym, że
pośpieszając co rusz kroku, będzie około godziny za wcześnie na umówione
spotkanie. Warto jeszcze wspomnieć, co na siebie włożył. Otóż miał czarny frak
wraz z białą koszulą i czarnym krawatem, do tego spodnie z kantem w tym samym
kolorze, i oczywiście lakierowane półbuty. Być może nie był to trafny wybór
względem jego jasnej karnacji, ale chodziło o to, aby wyglądał wyjątkowo, bo
przecież i dzisiejsza okazja była jedyną w swoim rodzaju.
Zatrzymał się przed umówioną
restauracją. Na moment zrobiło się okropnie cicho. To pewnie przez to, iż jego
buty przestały stukać o cementowe płytki chodnika. Nerwowo spojrzał na zegarek.
Był dokładnie siedemdziesiąt trzy minuty za wcześnie. Zastanawiał się, czy
podreptać wokół lokalu czy może wejść do środka. W tym samym momencie zauważył
czarnego kruka siedzącego na metalowym pręcie szyldu parę stóp nad ziemią. Ptak
obrzucił go obojętnym spojrzeniem i wzbił się w powietrze odlatując w nieznanym
kierunku.
Mężczyzna zdecydował się wejść do
środka.
Draco Malfoy był bardzo zadowolony z
tego, iż wybrał właśnie tę restaurację. Niewielka, przytulna, a przede
wszystkim z niezawodnym i sprawnym w obsłudze personelem. Nie zdążył nawet
wybrać stolika, a już u jego boku znalazł się mężczyzna ubrany w strój galowy,
który poprosił o jego marynarkę. Grzecznie odmówił. Nie mógł przecież siedzieć
w samej koszuli, musiał zachowywać się jak prawdziwy gentelman. Następnie
wybrał stolik trochę z tyłu, ale za to tuż przy oknie. Stwierdził, że będzie to
lepiej oświetlone miejsce, a w razie niezręcznej ciszy zawsze można będzie
powołać się na to, co się dzieje na ulicy.
Młody mężczyzna pogrążył się we
własnych wspomnieniach. Przypomniał sobie, kiedy nie tak dawno zaprosił swą
ukochaną na rankę pod gwiazdami. Rozmawiali przez cały wieczór i noc o swoich
różnych przygodach z dzieciństwa. Oczywiście, brązowooka dziewczyna miała dużo
więcej do powiedzenia i w zasadzie to chłopak zamieniał się w cichego
słuchacza, ale nie przeszkadzało mu to. Lubił na nią patrzeć; jak mówi o czymś
z przejęciem, uśmiecha się do niego, śmieje się z jego poważnej miny,
gestykuluje podkreślając ważniejsze momenty… Biła od niej naturalność i radość
z życia. Nie potrzebowała niczego więcej do szczęścia z wyjątkiem ludzi, którzy
ją otaczali. Bo o nich mogłaby opowiadać przez całe wieki z nieukrywaną
serdecznością.
Ukłuło go coś w okolicy serca. Ona…
Była tak szczęśliwa, kiedy przebywała pomiędzy ludźmi, których kochała. On… Był
zwyczajnym egoistą, który odsunął od niej wszystkie bliskie jej sercu osoby.
Ona
W niewielkiej
sypialni swojego mieszkania siedziała na krześle w szlafroku przed lustrem
młoda kobieta. Mijały kolejne minuty, a ona nie była jeszcze uszykowana na
umówione spotkanie. Wprawdzie zdążyła jedynie umyć włosy, które sterczały teraz
w artystycznym nieładzie na jej głowie. Ach! Nie można zapomnieć o świeżo pomalowanych
paznokciach, których dłonie leżały bezwładnie na zimnym blacie klasycznej
toaletki, przy której siedziała.
Patrzyła w lustro. Przyglądała się
sobie, swojej twarzy. Chciała ujrzeć w nim osobę dojrzałą, pewną siebie oraz
swoich decyzji, ale chyba przede wszystkim kogoś, kto odważnie patrzy w
przyszłość i nie boi się nowych wyzwań.
Duży zegar ścienny wybił godzinę
siedemnastą, a ona ze swoimi przygotowaniami była jeszcze daleko w erze kamienia
łupanego. Co prawda pozostało jej pięćdziesiąt dziewięć minut i ileś sekund,
ale i trochę pracy nad własnym wyglądem i oczywiście dojazd do umówionego
miejsca spotkania. Nie mogła dzisiaj wyglądać jak w dzień powszedni. Została
zaproszona na uroczystą kolację i nie zamierzała rozczarować gospodarza.
Musiała wyglądać olśniewająco, elegancko, ale również z gracją i bez zbędnych
szaleństw ze strojem czy makijażem.
Kobieta powoli wstała z niemałym
trudem zmuszając się do wyrwania z zamyślenia. Nie było to łatwe, ale starała
się powrócić do otaczającej ją rzeczywistości. Zastanawiała się, od czego by tu
zacząć. Spojrzała w stronę szafy i podeszła do niej wolnym krokiem. Otworzyła drzwiczki
i stanęła przed dylematem, co powinna na siebie włożyć na tę szczególną okazję.
Przesuwała wieszaki w prawą stronę po cienkiej rurce szukając między kreacjami
czegoś odpowiedniego na dzisiejszy wieczór. Była już prawie całkowicie
zdecydowana na czerwoną sukienkę z gołymi plecami, ale w ostatniej chwili
uznała, że jest ona zbyt odważna ze względu przede wszystkim na jaskrawość
materiału, z którego została wykonana. Po chwili namysłu wybrała małą
czarną z nieco bardziej wyciętym
dekoltem, ale mieszczącym się w granicach przyzwoitości.
Wyjęła z szafy sukienkę i przyłożyła
ją do swojej sylwetki przed lustrem. Pokręciła głową w prawo i w lewo marszcząc
przy tym brwi nie mogąc się zdecydować. Najchętniej poszłaby w starych,
wytartych dresach, ale jej dobre wychowanie i wysoka kultura osobista stawiały
opór w tej kwestii.
Westchnęła głęboko i rzuciła ubranie
na łóżko. Przyszedł czas na buty, a można by dodać, iż była ona prawdziwą
kolekcjonerką w tej dziedzinie, więc i ich wybór stał się dużo trudniejszy. Myślała
o jakiś delikatnych sandałkach na obcasie, ale patrząc za okno na zbliżające
się deszczowe chmury doszła do wniosku, że wybierze klasyczny, zabudowany fason
czarnych czółenek.
Mijały kolejne minuty. Cieszyła się,
że przynajmniej o bieliźnie pomyślała już wcześniej zakładając ją na siebie tuż
po umyciu włosów. Wybrała taką czarną ze wstawkami z koronki. Dodała do niej
jedynie pończochy w podobnym stylu.
Był ponad kwadrans po godzinie
siedemnastej. Kobieta pospiesznie usiadła ponownie przed toaletką i zabrała się
za makijaż. Na początek przetarła twarz tonikiem, aby się nie błyszczała.
Następnie nałożyła bazę, a później fluid. Tam, gdzie dobrze nie zamaskował
niedoskonałości jej twarzy, przypudrowała delikatnie te miejsca. Później
zabrała się za oczy – użyła jedynie czarnej kredki i tuszu wodoodpornego – tak
na wszelki wypadek, gdyby się wzruszyła lub złapał ją deszcz. Na sam koniec
zdecydowała się na czerwoną pomadkę, która nieco odwracała uwagę od – jej
zdaniem – lekkiego skrzywienia nosa.
Skończyła. Była z siebie niezwykle
zadowolona, gdyż makijaż zabrał jej jedynie dziesięć minut. Ubrała tylko
sukienkę, buty oraz płaszcz i była gotowa. No może… prawie. Otworzyła jedną z
szafeczek w pokoju i wyjęła z niej flakonik ulubionych perfum. Trysnęła płynem
na dekolt, za uszy oraz na nadgarstki. Nie śmiała robić tego na ubranie, bo
mimo dobrej jakości produktu, obawiała się plam na tkaninie.
Rozejrzała się po pokoju. Sądziła,
że ma już wszystko, a jednak sobie o czymś przypomniała. Z półki nieopodal
miejsca, w którym stała, wzięła do ręki kopertówkę, z której wyjęła klucze i
wyszła zamykając nimi drzwi swojego mieszkania. Zdawała sobie sprawę, iż nie
zdąży dojść na pieszo nie spóźniając się na spotkanie, więc postanowiła zamówić
taksówkę.
On
Zdecydował. To wszystko nie miało
sensu. Byli z dwóch zupełnie odmiennych światów. Nie chciał niszczyć jej
arkadii. Nie zasługiwała na to. Za bardzo ją kochał, by być teraz takim egoistą
i zatrzymać ją przy sobie. Nie chciał izolować jej z dala od przyjaciół i
rodziny. Nie mógł pozwolić, aby ze wszystkiego dla niego zrezygnowała. Nie
zasłużył na to ani swoim postępowaniem, ani życiorysem, czymkolwiek…. Był złym
człowiekiem, a ona dobrą perełką tego świata i nie zasługiwała, aby męczyć się
z takim tyranem jak on…
Podniósł prawą dłoń. Niemal
natychmiast znalazł się u jego boku kelner, który jakby domyślał się wcześniej,
że młody arystokrata niebawem go zawoła.
- W czym mogę panu pomóc? – zapytał
grzecznie przygotowując notesik z długopisem i oczekując na zamówienie klienta.
Panicz uśmiechnął się lekko.
- Mam do pana nietypową prośbę.
Poproszę wieczne pióro, jeden komplet papeterii i… - zawahał się niezdecydowany
– kawę latte na wynos.
- Ale… - zaczął kelner.
- Ach, no tak – wtrącił się blondyn –
bez cukru, proszę.
- Tylko…
- Tyle wystarczy? – Położył na stół
zwinięty komplet banknotów o łącznej kwocie jednego tysiąca funtów. Kelner
spojrzał na niego szczerze zdumiony. Nie wiedział, co powiedzieć. Kiwnął tylko
głową na znak potwierdzenia. Być może obawiał się odmówić, gdyż pomyślał, że
mężczyzna należy do jakiegoś nielegalnego zrzeszenia czy mafii, skoro dysponuje
takimi pieniędzmi. Nie próbował z nim dyskutować, gdyż stwierdził, że ma
rodzinę na utrzymaniu. Zabrał bez słowa ze stołu pokaźną kwotę i oddalił się na
zaplecze.
Draco Malfoy został na chwilę sam.
Zastanawiał się, co ma dalej zrobić. Spojrzał na zegar ścienny. Już za chwilę
miała przyjść jego ukochana. I co wtedy? Będzie siedział jak zaklęty książę na
krześle i słowa do niej nie powie, tylko wręczy list? Przecież nie jest tchórzem.
Może powiedzieć wprost. Więc czego się tak obawiał, dlaczego był niespokojny? Nie
chciał widzieć… Bólu? Cierpienia? Przecież naoglądał się tego przez całe życia,
więc o co chodziło? Ach, no tak. Umknął mu tylko drobny szczegół… Nigdy nie
była to osoba, którą darzył uczuciem.
W tym samym momencie pojawił się wyżej
wspomniany kelner niosąc na tacy kawę w papierowym kubku oraz pióro wraz z
papeterią. Pochylił się nad stolikiem i wyjął kolejno zamówione artykuły kładąc
je na blacie. Blondyn przyglądał się temu z obojętnym wyrazem twarzy. Nagle go
oświeciło – podjął decyzję.
- Czy mogę mieć do pana ostatnią prośbę?
– powiedział bardzo łagodnym i grzecznym tonem.
Ten spojrzał na niego nieco wystraszony.
Bezgłośnie przełknął ślinę. Kiwnął w odpowiedzi niepewnie głową.
Ona
Poprosiła
kierowcę, aby ten zatrzymał się jedną przecznicę wcześniej. Nie chciała wysiąść
się przed samym lokalem, aby nie wyglądało to, iż prawie się spóźniła. Wolała,
żeby jej luby wiedział, że w tak precyzyjny sposób wymierzyła czas wychodząc z
domu o danej godzinie, aby się być na czas.
Cieszyła się na myśl o spotkaniu.
Ostatnio dawno się nie widzieli, jednakże często pisali do siebie listy.
Hermiona śmiało stawiała kolejne kroki do przodu, co jakiś czas jednak
mimowolnie odbijając się od ziemi. Wydawać by się mogło, iż celowo podskakuje i
wyglądała wtedy jak mała dziewczynka prowadzona z przedszkola do domu. Nic nie
mogła na to poradzić, ba! Nie zdawała sobie sprawy o swoim tiku nerwowym, który
był spowodowany wewnętrzną euforią.
Była już tuż przy restauracji
„Casablanca”. Przystanęła na moment. Spojrzała na zegarek. Za minutę
osiemnasta. Uśmiechnęła się i poprawiła włosy zgrabnym ruchem dłoni. Następnie
weszła do środka.
Była tutaj po raz pierwszy. Niewielki
lokal zrobił na niej pozytywne wrażenie – nie był aż tak nowoczesny ani
archaiczny. Wydawał się być przytulny i przyjazny. Przede wszystkim nie było tu
wielu ludzi. Dzięki temu zyskiwało się złudne uczucie odosobnienia,
prywatności, ale także komfortu.
Hermiona nie wiedziała, co powinna ze
sobą zrobić. Nie zauważyła nigdzie gospodarza spotkania, który ją zaprosił i –
prawdę mówiąc – nieco speszyło ją stanie na środku pomieszczenia w takiej
bezczynności. Na całe szczęście podszedł do niej uprzejmy kelner, który zaprowadził
ją do stolika nieco oddalonego od innych pod samym oknem. Poprosił, aby chwilkę
zaczekała. Dziewczyna kiwnęła głową i podziękowała.
Mężczyzna odszedł, a ona spoglądała za
szybę. Tak jak wcześniej przypuszczała, zaczął padać deszcz. Jego wielkie
krople uderzały o szklaną taflę tworząc na niej widoczne smugi. Kobieta siedziała
w takim otępieniu przez parę chwil, które dłużyły się jej w nieskończoność.
Miała nadzieję, że za chwilę wszystko się wyjaśni i spędzi jeden z najpiękniejszych
wieczorów swojego życia.
On
Szedł pustą ulicą nie zwracając uwagi na
deszcz, który przesiąknął całkowicie jego firmowe ubrania. Mokre włosy
przykleiły mu się do czoła, ale na szczęście nie były na tyle długie, aby
zasłonić mu oczy, więc w ogóle się nimi nie przejął. Do jego butów naleciała
woda, dlatego też piszczały one z każdym nowym krokiem, który postawił. Nie
myślał o niczym, tylko kierował się przed siebie.
Po niedługim czasie zawędrował do
Dziurawego Kotła, który w gruncie rzeczy nie był dziurawy, a już na pewno nie
jego celem podróży. Stwierdził, że musi się czegoś napić.
Wszedł do środka. Jak zwykle uderzył
go w nozdrza okropny zapach zgnilizny, zaduch i odór, których pochodzenia nie
chciał dociekać. Wiedział natomiast, że wystarczy parę sekund, aby jego węch
zdążył przyzwyczaić się do nowych warunków otoczenia. Rozejrzał się po
pomieszczeniu, ale nie spostrzegł nikogo znajomego. „Może to i dobrze” –
pomyślał. Zajął miejsce gdzieś na uboczu, aby nie rzucać się niepotrzebnie w
oczy. Podniósł rękę do góry i pokazał barmanowi dwa uniesione palce. Ten kiwnął
głową na znak zrozumienia. Był to ich taki umowny sygnał na szklankę zimnej
whiskey. Po chwili otrzymał zamówiony napój i doszedł do wniosku, że niczego mu
dziś więcej nie trzeba.
Po raz kolejny tego dnia powróciły
do niego wspomnienia ukochanej kobiety, kiedy tylko oparł się całym ciężarem
ciała o krzesło i przymknął na chwilę swe ciężkie powieki. Przypomniał sobie,
kiedy wyjechali na jeden weekend nad zatokę. Spacerowali wtedy po piaszczystej
plaży, upajali się swoim widokiem przy słońcu topiącym się w spokojnej linii
horyzontu. Jej włosy… Miały wtedy taki piękny odcień. W dodatku z niesamowitą
lekkością unosiły się przy niewielkiej pomocy bryzy. Dziewczyna podskakiwała z
gracją, tryskała radością, była szczęśliwa…
Otworzył na moment oczy. Jego
marzenia prysły jak bańka mydlana. Znów się w nich zatracił i ponownie naderwał
słabo zabliźnioną ranę w sercu, która po raz kolejny zaczęła krwawić. Wziął łyk
zimnej whiskey i spojrzał na zegarek. Wybiła osiemnasta. Już czas. Pojedyncze
łzy zaczęły spływać po jego delikatnych policzkach…
Ona
Siedziała podekscytowana całą
sytuacją, gdyż nie mogła doczekać się niespodzianki, którą przygotował dla niej
arystokrata. Była jej niemal pewna, gdyż blondyn nigdy się nie spóźniał, a
nawet przez myśl by jej nie przeszło, że mógłby ją wystawić do wiatru. Nie on…
Spodziewała się, że może przyjdzie tutaj w otoczeniu jakiś grajków i zaśpiewa
dla niej serenadę czy coś w tym stylu. Być może miała zbyt bujną wyobraźnię,
ale… Oczekiwała podświadomie na jakieś wielkie wejście swego ukochanego w roli
głównej. Była pewna, że ten kelner, który zaprowadził ją do stolika, poszedł
dać znać panu arystokracie, iż może zaczynać swe przedstawienie.
Zdziwiła się, kiedy po jakimś czasie
podszedł do niej mężczyzna z obsługi wraz z tacą, kiedy przecież nie zdążyła
jeszcze nic zamówić. Spojrzała na niego ze szczerym zdziwieniem, które zapewne
nietrudno było można odczytać z jej twarzy. Ten zachował kamienny wyraz nawet wtedy,
kiedy dziewczyna otrząsnąwszy się ze swojego otępienia podziękowała mu za
kopertę i pudełeczko nagradzając go przy tym delikatnym uśmiechem. Mężczyzna
odszedł bez słowa zachowując całkowitą obojętność.
Hermiona przyglądała się przez dłuższą
chwilę pozostawionemu na jej stoliku upominkowi. Rozejrzała się po
pomieszczeniu próbując dopatrzeć się jakieś ukrytej kamery. Niestety, nic
takiego nie zauważyła. Zdziwiło ją nieco to, że ma przed sobą niewielkie
pudełeczko, które jednoznacznie sugeruje zaręczyny, a brak tutaj osoby, która
miałaby poprosić ją o rękę. To wszystko jakoś do siebie nie pasowało, ale
entuzjazm jej nie opuszczał. Przypomniała sobie, że kiedyś oglądając jakiś film
widziała, że mężczyzna zrobił bardzo podobnie – poprosił pokojówkę, aby ta
przyniosła pierścionek zaręczynowy w pudełeczku do pokoju, gdzie znajdowała się
jego ukochana, a sam schował się w łazience i wyszedł dopiero wtedy, gdy ta
otworzyła już ową niespodziankę. Być może była to nowa moda, o której Hermiona
nie słyszała, ale mimo wszystko takie postępowanie nie pasowało do jej dobrze
ułożonego i kulturalnego Draco.
Zastanawiała się przez chwilę, co
powinna zrobić. Wiedziała, że póki będzie w ten sposób siedzieć bezczynnie przy
stole, niczego się nie dowie. Wzięła do ręki kopertę, którą już miała otworzyć,
ale jej ciekawość przejęła inicjatywę i w rezultacie uniosła wieczko pudełeczka.
To, co zobaczyła w środku, wprawiło ją w osłupienie. Znajdował się tam pełny
kwiat czarnej róży. Dziewczyna była tak zaskoczona, że nie pomyślała nawet, co
on może oznaczać. Wyjęła go delikatnie i położyła na stoliku. Zawiodła się, bo
miała nadzieję, iż na spodzie pudełeczka znajdzie coś jeszcze. Niestety, z
wyjątkiem róży nic tam nie było. Zrezygnowana otworzyła list i przeczytała jego
treść.
Panna Granger była w szoku. Nie
mogła w to uwierzyć. Może inaczej… NIE CHCIAŁA w to uwierzyć. Było to tak
nieprawdopodobne… Powtarzała sobie w myślach, że to jakiś głupi żart i pewnie
Draco zaraz się tu zjawi, bo z jakiś ważnych przyczyn nie mógł dotrzeć na czas.
Siedziała na krześle
zahipnotyzowana. Nie potrafiła drgnąć. Z trudem pamiętała jak się oddycha. Przez
głowę przechodził jej ogromny natłok myśli. Sądziła, że zaraz eksploduje, nie
wytrzyma. To nie mogła być prawda. On by tak nie postąpił. Nie wbiłby jej
sztyletu w serce. Nie miał żadnego powodu, argumentu, czegokolwiek… Wszystko
między nimi było w porządku. Była przekonana o ich wielkiej miłości, jej
potężnej sile. Coś musiało się stać…
Dziewczyna była cała roztrzęsiona.
Drżącymi rękami trzymała kartkę, których słów nauczyła się już niemal na
pamięć. Były smutne, okrutne, raniły jej serce, ale… Tak pięknie brzmiały, były
wyrafinowanie dobrane… Powoli dochodziła do jej świadomości wiadomość, że ON to
faktycznie napisał. Jego styl, pismo przecież również. Ale dlaczego? Co chciał
przez to powiedzieć? Że to już koniec? Nabawił się nią, igrał z jej uczuciami i
chce tak po prostu odejść? Bez słowa pożegnania w cztery oczy? Nawet na to nie
było go stać? Tak po prostu stchórzył? Jak on mógł…?
Opadła całym ciężarem na krzesło.
Przymknęła powieki. Miała tego wszystkiego dość. Już zanim tu przyszła, jej
uczucia były mieszane. Jakby coś szeptało do ucha, że nie powinna się tutaj
zjawiać. Nie posłuchała. Była głucha i głupia, a przede wszystkim ślepa. Ten
dobry cwaniaczek zgrywał aktorzynę na scenie, którą była ścieżka jej życia…
Nawet nie zauważyła, kiedy podszedł
do niej kelner z zatroskaną miną. Szczerze współczuł dziewczynie, ale nie
wiedział, co może zrobić. Czuł się bezradny.
- Czy mogę coś dla pani zrobić? –
zapytał ostrożnie.
Musiał co prawda zaczekać chwilę,
kiedy ta informacja dotarła do młodej kobiety. Ta spojrzała na niego zaszklonymi
oczami, z których zdążyły już polecieć pierwsze krople, a z których dziewczyna
dopiero teraz zdała sobie sprawę. Pospiesznie wytarła mokre policzki wierzchem
dłoni.
Uśmiechnęła się lekko, choć kiepsko
jej to wyszło.
- Mam do pana nietypową prośbę. – „O
nie, znowu to samo” – pomyślał kelner. – Zapewne już dzisiaj nic nie zjem,
więc… Czy mógłby mi pan zamówić taksówkę?
Mężczyzna odetchnął z ulgą. Kiwnął
głową na znak potwierdzenia i zostawił ją samą, aby mogła pozbierać myśli
bynajmniej na tyle, aby być w stanie wrócić do domu.
On
Siedział tak bezczynnie, kiedy
kolejne łzy spadały na blat stołu tworząc na nim niewielką kałużę zranionych
uczuć. Nie potrafił przestać – to było silniejsze od niego. Nie mógł wybaczyć
sobie, że właśnie stracił najważniejszą osobę, którą spotkał do tej pory na swej
drodze życia. Wiedział, że była to właśnie ta jedyna. Przez to cierpiał jeszcze
bardziej. Kiedy znalazł w końcu szczęście i trzymał je przy sobie będąc dla
niego najbardziej troskliwą tarczą przed złymi ludźmi, a przede wszystkim całym
złem jawiącym się na tym świecie okazało się, że… Pragnął tej kobiety wyłącznie
dla siebie. Dla niego odwróciła się od znajomych, rodziny. Nie chciał trzymać
jej w szklanym słoiku po dżemie z zakręconym wieczkiem. Pragnął, aby ten motyl
wyfrunął i żył w swoim naturalnym otoczeniu, tam gdzie powinien i było jego
miejsce. Nie mógł być tyranem i bezczelnym egoistą. Za wiele dla niego
znaczyła, aby skazić ją swoim towarzystwem i zatrutym środowiskiem. Nie chciał
jej więzić w klatce i oswajać dyktując własne poglądy. Każdy ma prawo być
wolnym i pozostać człowiekiem takim, jakim mu serce podpowiada. I dlatego też
otworzył okno, aby ćma mogła wylecieć, zanim zapalił światło, aby móc ją przy
sobie zatrzymać.
Wspaniały pomysł. Nie jestem raczej fanką smutnych miniatur, ale ta przypadła mi do gustu. I to nie tylko ze względu na treść, lecz również Twój styl pisania. Czuć w nim taką niezwykłą lekkość, jakby słowa z Ciebie wręcz wypływały. Podziwiam! A jeśli dalej szukasz bety, to napisz na m.tysia.p@gmail.com. Możesz też sprawdzić, jak idzie mi pisanie, wchodząc na reflective-portrait.blogspot.com.
OdpowiedzUsuń