niedziela, 26 sierpnia 2012

Dodatek: W szkatułce marzeń



Dla Pawła

Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia czasem wbrew własnemu.” – Vincent van Gogh

            On
            Czarny ptak szybował w przestworzach nad centrum Londynu. Rozprostowywał swe grube skrzydła po upojnym śnie na jednej z gałęzi pobliskiego parku. Zrobił dwa okrążenia wokół czterech przecznic przecinających się pod kątem prostym. Następnie obniżył nieco lot i zaczął rozglądać się za jakimś smakowitym pożywieniem przechadzającym się po brudnych ulicach tego miasta. Ku jego ogromnemu rozczarowaniu żadna z przyszłych ofiar nie wybrała się teraz na popołudniowy spacer. Miał przed ślepiami widmo śmierci głodowej, więc postanowił zatrzymać się gdzieś i zaczekać chwilkę, do momentu kiedy nadarzy się jakaś okazja. Usiadł na pobliskim szyldzie restauracji z napisem „Casablanca”.
            Tą właśnie ulicą energicznym krokiem szedł młody mężczyzna. Miał niezwykle jasne – dość krótko przycięte – blond włosy oraz przenikliwe, błękitne oczy. Natura obdarzyła go również bladą karnacją, która przypominała cerę ludzi mieszkających na Syberii. Na jego twarzy malowały się pełne niepokoju uczucia. Co jakiś czas prawa brew unosiła się nieco wyżej, a w okolicy lewej skroni pojawiała się niewielka zmarszczka. Ze zdenerwowania przygryzał dolną wargę i obracał palcami prawej dłoni w kieszeni spodni małe pudełeczko. Był zbyt przejęty, aby myśleć o tym, że pośpieszając co rusz kroku, będzie około godziny za wcześnie na umówione spotkanie. Warto jeszcze wspomnieć, co na siebie włożył. Otóż miał czarny frak wraz z białą koszulą i czarnym krawatem, do tego spodnie z kantem w tym samym kolorze, i oczywiście lakierowane półbuty. Być może nie był to trafny wybór względem jego jasnej karnacji, ale chodziło o to, aby wyglądał wyjątkowo, bo przecież i dzisiejsza okazja była jedyną w swoim rodzaju.
            Zatrzymał się przed umówioną restauracją. Na moment zrobiło się okropnie cicho. To pewnie przez to, iż jego buty przestały stukać o cementowe płytki chodnika. Nerwowo spojrzał na zegarek. Był dokładnie siedemdziesiąt trzy minuty za wcześnie. Zastanawiał się, czy podreptać wokół lokalu czy może wejść do środka. W tym samym momencie zauważył czarnego kruka siedzącego na metalowym pręcie szyldu parę stóp nad ziemią. Ptak obrzucił go obojętnym spojrzeniem i wzbił się w powietrze odlatując w nieznanym kierunku.
            Mężczyzna zdecydował się wejść do środka.
            Draco Malfoy był bardzo zadowolony z tego, iż wybrał właśnie tę restaurację. Niewielka, przytulna, a przede wszystkim z niezawodnym i sprawnym w obsłudze personelem. Nie zdążył nawet wybrać stolika, a już u jego boku znalazł się mężczyzna ubrany w strój galowy, który poprosił o jego marynarkę. Grzecznie odmówił. Nie mógł przecież siedzieć w samej koszuli, musiał zachowywać się jak prawdziwy gentelman. Następnie wybrał stolik trochę z tyłu, ale za to tuż przy oknie. Stwierdził, że będzie to lepiej oświetlone miejsce, a w razie niezręcznej ciszy zawsze można będzie powołać się na to, co się dzieje na ulicy.
            Młody mężczyzna pogrążył się we własnych wspomnieniach. Przypomniał sobie, kiedy nie tak dawno zaprosił swą ukochaną na rankę pod gwiazdami. Rozmawiali przez cały wieczór i noc o swoich różnych przygodach z dzieciństwa. Oczywiście, brązowooka dziewczyna miała dużo więcej do powiedzenia i w zasadzie to chłopak zamieniał się w cichego słuchacza, ale nie przeszkadzało mu to. Lubił na nią patrzeć; jak mówi o czymś z przejęciem, uśmiecha się do niego, śmieje się z jego poważnej miny, gestykuluje podkreślając ważniejsze momenty… Biła od niej naturalność i radość z życia. Nie potrzebowała niczego więcej do szczęścia z wyjątkiem ludzi, którzy ją otaczali. Bo o nich mogłaby opowiadać przez całe wieki z nieukrywaną serdecznością.
            Ukłuło go coś w okolicy serca. Ona… Była tak szczęśliwa, kiedy przebywała pomiędzy ludźmi, których kochała. On… Był zwyczajnym egoistą, który odsunął od niej wszystkie bliskie jej sercu osoby.

            Ona
              W niewielkiej sypialni swojego mieszkania siedziała na krześle w szlafroku przed lustrem młoda kobieta. Mijały kolejne minuty, a ona nie była jeszcze uszykowana na umówione spotkanie. Wprawdzie zdążyła jedynie umyć włosy, które sterczały teraz w artystycznym nieładzie na jej głowie. Ach! Nie można zapomnieć o świeżo pomalowanych paznokciach, których dłonie leżały bezwładnie na zimnym blacie klasycznej toaletki, przy której siedziała.
            Patrzyła w lustro. Przyglądała się sobie, swojej twarzy. Chciała ujrzeć w nim osobę dojrzałą, pewną siebie oraz swoich decyzji, ale chyba przede wszystkim kogoś, kto odważnie patrzy w przyszłość i nie boi się nowych wyzwań.
            Duży zegar ścienny wybił godzinę siedemnastą, a ona ze swoimi przygotowaniami była jeszcze daleko w erze kamienia łupanego. Co prawda pozostało jej pięćdziesiąt dziewięć minut i ileś sekund, ale i trochę pracy nad własnym wyglądem i oczywiście dojazd do umówionego miejsca spotkania. Nie mogła dzisiaj wyglądać jak w dzień powszedni. Została zaproszona na uroczystą kolację i nie zamierzała rozczarować gospodarza. Musiała wyglądać olśniewająco, elegancko, ale również z gracją i bez zbędnych szaleństw ze strojem czy makijażem.
            Kobieta powoli wstała z niemałym trudem zmuszając się do wyrwania z zamyślenia. Nie było to łatwe, ale starała się powrócić do otaczającej ją rzeczywistości. Zastanawiała się, od czego by tu zacząć. Spojrzała w stronę szafy i podeszła do niej wolnym krokiem. Otworzyła drzwiczki i stanęła przed dylematem, co powinna na siebie włożyć na tę szczególną okazję. Przesuwała wieszaki w prawą stronę po cienkiej rurce szukając między kreacjami czegoś odpowiedniego na dzisiejszy wieczór. Była już prawie całkowicie zdecydowana na czerwoną sukienkę z gołymi plecami, ale w ostatniej chwili uznała, że jest ona zbyt odważna ze względu przede wszystkim na jaskrawość materiału, z którego została wykonana. Po chwili namysłu wybrała małą czarną  z nieco bardziej wyciętym dekoltem, ale mieszczącym się w granicach przyzwoitości.
            Wyjęła z szafy sukienkę i przyłożyła ją do swojej sylwetki przed lustrem. Pokręciła głową w prawo i w lewo marszcząc przy tym brwi nie mogąc się zdecydować. Najchętniej poszłaby w starych, wytartych dresach, ale jej dobre wychowanie i wysoka kultura osobista stawiały opór w tej kwestii.
            Westchnęła głęboko i rzuciła ubranie na łóżko. Przyszedł czas na buty, a można by dodać, iż była ona prawdziwą kolekcjonerką w tej dziedzinie, więc i ich wybór stał się dużo trudniejszy. Myślała o jakiś delikatnych sandałkach na obcasie, ale patrząc za okno na zbliżające się deszczowe chmury doszła do wniosku, że wybierze klasyczny, zabudowany fason czarnych czółenek.
            Mijały kolejne minuty. Cieszyła się, że przynajmniej o bieliźnie pomyślała już wcześniej zakładając ją na siebie tuż po umyciu włosów. Wybrała taką czarną ze wstawkami z koronki. Dodała do niej jedynie pończochy w podobnym stylu.
            Był ponad kwadrans po godzinie siedemnastej. Kobieta pospiesznie usiadła ponownie przed toaletką i zabrała się za makijaż. Na początek przetarła twarz tonikiem, aby się nie błyszczała. Następnie nałożyła bazę, a później fluid. Tam, gdzie dobrze nie zamaskował niedoskonałości jej twarzy, przypudrowała delikatnie te miejsca. Później zabrała się za oczy – użyła jedynie czarnej kredki i tuszu wodoodpornego – tak na wszelki wypadek, gdyby się wzruszyła lub złapał ją deszcz. Na sam koniec zdecydowała się na czerwoną pomadkę, która nieco odwracała uwagę od – jej zdaniem – lekkiego skrzywienia nosa.
            Skończyła. Była z siebie niezwykle zadowolona, gdyż makijaż zabrał jej jedynie dziesięć minut. Ubrała tylko sukienkę, buty oraz płaszcz i była gotowa. No może… prawie. Otworzyła jedną z szafeczek w pokoju i wyjęła z niej flakonik ulubionych perfum. Trysnęła płynem na dekolt, za uszy oraz na nadgarstki. Nie śmiała robić tego na ubranie, bo mimo dobrej jakości produktu, obawiała się plam na tkaninie.
            Rozejrzała się po pokoju. Sądziła, że ma już wszystko, a jednak sobie o czymś przypomniała. Z półki nieopodal miejsca, w którym stała, wzięła do ręki kopertówkę, z której wyjęła klucze i wyszła zamykając nimi drzwi swojego mieszkania. Zdawała sobie sprawę, iż nie zdąży dojść na pieszo nie spóźniając się na spotkanie, więc postanowiła zamówić taksówkę.

            On
            Zdecydował. To wszystko nie miało sensu. Byli z dwóch zupełnie odmiennych światów. Nie chciał niszczyć jej arkadii. Nie zasługiwała na to. Za bardzo ją kochał, by być teraz takim egoistą i zatrzymać ją przy sobie. Nie chciał izolować jej z dala od przyjaciół i rodziny. Nie mógł pozwolić, aby ze wszystkiego dla niego zrezygnowała. Nie zasłużył na to ani swoim postępowaniem, ani życiorysem, czymkolwiek…. Był złym człowiekiem, a ona dobrą perełką tego świata i nie zasługiwała, aby męczyć się z takim tyranem jak on…
            Podniósł prawą dłoń. Niemal natychmiast znalazł się u jego boku kelner, który jakby domyślał się wcześniej, że młody arystokrata niebawem go zawoła.
            - W czym mogę panu pomóc? – zapytał grzecznie przygotowując notesik z długopisem i oczekując na zamówienie klienta.
            Panicz uśmiechnął się lekko.
            - Mam do pana nietypową prośbę. Poproszę wieczne pióro, jeden komplet papeterii i… - zawahał się niezdecydowany – kawę latte na wynos.
            - Ale… - zaczął kelner.
- Ach, no tak – wtrącił się blondyn – bez cukru, proszę.
- Tylko…
- Tyle wystarczy? – Położył na stół zwinięty komplet banknotów o łącznej kwocie jednego tysiąca funtów. Kelner spojrzał na niego szczerze zdumiony. Nie wiedział, co powiedzieć. Kiwnął tylko głową na znak potwierdzenia. Być może obawiał się odmówić, gdyż pomyślał, że mężczyzna należy do jakiegoś nielegalnego zrzeszenia czy mafii, skoro dysponuje takimi pieniędzmi. Nie próbował z nim dyskutować, gdyż stwierdził, że ma rodzinę na utrzymaniu. Zabrał bez słowa ze stołu pokaźną kwotę i oddalił się na zaplecze.
Draco Malfoy został na chwilę sam. Zastanawiał się, co ma dalej zrobić. Spojrzał na zegar ścienny. Już za chwilę miała przyjść jego ukochana. I co wtedy? Będzie siedział jak zaklęty książę na krześle i słowa do niej nie powie, tylko wręczy list? Przecież nie jest tchórzem. Może powiedzieć wprost. Więc czego się tak obawiał, dlaczego był niespokojny? Nie chciał widzieć… Bólu? Cierpienia? Przecież naoglądał się tego przez całe życia, więc o co chodziło? Ach, no tak. Umknął mu tylko drobny szczegół… Nigdy nie była to osoba, którą darzył uczuciem.
   W tym samym momencie pojawił się wyżej wspomniany kelner niosąc na tacy kawę w papierowym kubku oraz pióro wraz z papeterią. Pochylił się nad stolikiem i wyjął kolejno zamówione artykuły kładąc je na blacie. Blondyn przyglądał się temu z obojętnym wyrazem twarzy. Nagle go oświeciło  – podjął decyzję.
- Czy mogę mieć do pana ostatnią prośbę? – powiedział bardzo łagodnym i grzecznym tonem.
Ten spojrzał na niego nieco wystraszony. Bezgłośnie przełknął ślinę. Kiwnął w odpowiedzi niepewnie głową.

Ona
 Poprosiła kierowcę, aby ten zatrzymał się jedną przecznicę wcześniej. Nie chciała wysiąść się przed samym lokalem, aby nie wyglądało to, iż prawie się spóźniła. Wolała, żeby jej luby wiedział, że w tak precyzyjny sposób wymierzyła czas wychodząc z domu o danej godzinie, aby się być na czas.
Cieszyła się na myśl o spotkaniu. Ostatnio dawno się nie widzieli, jednakże często pisali do siebie listy. Hermiona śmiało stawiała kolejne kroki do przodu, co jakiś czas jednak mimowolnie odbijając się od ziemi. Wydawać by się mogło, iż celowo podskakuje i wyglądała wtedy jak mała dziewczynka prowadzona z przedszkola do domu. Nic nie mogła na to poradzić, ba! Nie zdawała sobie sprawy o swoim tiku nerwowym, który był spowodowany wewnętrzną euforią.
Była już tuż przy restauracji „Casablanca”. Przystanęła na moment. Spojrzała na zegarek. Za minutę osiemnasta. Uśmiechnęła się i poprawiła włosy zgrabnym ruchem dłoni. Następnie weszła do środka.
Była tutaj po raz pierwszy. Niewielki lokal zrobił na niej pozytywne wrażenie – nie był aż tak nowoczesny ani archaiczny. Wydawał się być przytulny i przyjazny. Przede wszystkim nie było tu wielu ludzi. Dzięki temu zyskiwało się złudne uczucie odosobnienia, prywatności, ale także komfortu.
Hermiona nie wiedziała, co powinna ze sobą zrobić. Nie zauważyła nigdzie gospodarza spotkania, który ją zaprosił i – prawdę mówiąc – nieco speszyło ją stanie na środku pomieszczenia w takiej bezczynności. Na całe szczęście podszedł do niej uprzejmy kelner, który zaprowadził ją do stolika nieco oddalonego od innych pod samym oknem. Poprosił, aby chwilkę zaczekała. Dziewczyna kiwnęła głową i podziękowała.
Mężczyzna odszedł, a ona spoglądała za szybę. Tak jak wcześniej przypuszczała, zaczął padać deszcz. Jego wielkie krople uderzały o szklaną taflę tworząc na niej widoczne smugi. Kobieta siedziała w takim otępieniu przez parę chwil, które dłużyły się jej w nieskończoność. Miała nadzieję, że za chwilę wszystko się wyjaśni i spędzi jeden z najpiękniejszych wieczorów swojego życia.

On
             Szedł pustą ulicą nie zwracając uwagi na deszcz, który przesiąknął całkowicie jego firmowe ubrania. Mokre włosy przykleiły mu się do czoła, ale na szczęście nie były na tyle długie, aby zasłonić mu oczy, więc w ogóle się nimi nie przejął. Do jego butów naleciała woda, dlatego też piszczały one z każdym nowym krokiem, który postawił. Nie myślał o niczym, tylko kierował się przed siebie.
            Po niedługim czasie zawędrował do Dziurawego Kotła, który w gruncie rzeczy nie był dziurawy, a już na pewno nie jego celem podróży. Stwierdził, że musi się czegoś napić.
            Wszedł do środka. Jak zwykle uderzył go w nozdrza okropny zapach zgnilizny, zaduch i odór, których pochodzenia nie chciał dociekać. Wiedział natomiast, że wystarczy parę sekund, aby jego węch zdążył przyzwyczaić się do nowych warunków otoczenia. Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie spostrzegł nikogo znajomego. „Może to i dobrze” – pomyślał. Zajął miejsce gdzieś na uboczu, aby nie rzucać się niepotrzebnie w oczy. Podniósł rękę do góry i pokazał barmanowi dwa uniesione palce. Ten kiwnął głową na znak zrozumienia. Był to ich taki umowny sygnał na szklankę zimnej whiskey. Po chwili otrzymał zamówiony napój i doszedł do wniosku, że niczego mu dziś więcej nie trzeba.
            Po raz kolejny tego dnia powróciły do niego wspomnienia ukochanej kobiety, kiedy tylko oparł się całym ciężarem ciała o krzesło i przymknął na chwilę swe ciężkie powieki. Przypomniał sobie, kiedy wyjechali na jeden weekend nad zatokę. Spacerowali wtedy po piaszczystej plaży, upajali się swoim widokiem przy słońcu topiącym się w spokojnej linii horyzontu. Jej włosy… Miały wtedy taki piękny odcień. W dodatku z niesamowitą lekkością unosiły się przy niewielkiej pomocy bryzy. Dziewczyna podskakiwała z gracją, tryskała radością, była szczęśliwa…
            Otworzył na moment oczy. Jego marzenia prysły jak bańka mydlana. Znów się w nich zatracił i ponownie naderwał słabo zabliźnioną ranę w sercu, która po raz kolejny zaczęła krwawić. Wziął łyk zimnej whiskey i spojrzał na zegarek. Wybiła osiemnasta. Już czas. Pojedyncze łzy zaczęły spływać po jego delikatnych policzkach…

            Ona   
            Siedziała podekscytowana całą sytuacją, gdyż nie mogła doczekać się niespodzianki, którą przygotował dla niej arystokrata. Była jej niemal pewna, gdyż blondyn nigdy się nie spóźniał, a nawet przez myśl by jej nie przeszło, że mógłby ją wystawić do wiatru. Nie on… Spodziewała się, że może przyjdzie tutaj w otoczeniu jakiś grajków i zaśpiewa dla niej serenadę czy coś w tym stylu. Być może miała zbyt bujną wyobraźnię, ale… Oczekiwała podświadomie na jakieś wielkie wejście swego ukochanego w roli głównej. Była pewna, że ten kelner, który zaprowadził ją do stolika, poszedł dać znać panu arystokracie, iż może zaczynać swe przedstawienie.
            Zdziwiła się, kiedy po jakimś czasie podszedł do niej mężczyzna z obsługi wraz z tacą, kiedy przecież nie zdążyła jeszcze nic zamówić. Spojrzała na niego ze szczerym zdziwieniem, które zapewne nietrudno było można odczytać z jej twarzy. Ten zachował kamienny wyraz nawet wtedy, kiedy dziewczyna otrząsnąwszy się ze swojego otępienia podziękowała mu za kopertę i pudełeczko nagradzając go przy tym delikatnym uśmiechem. Mężczyzna odszedł bez słowa zachowując całkowitą obojętność.
            Hermiona przyglądała się przez dłuższą chwilę pozostawionemu na jej stoliku upominkowi. Rozejrzała się po pomieszczeniu próbując dopatrzeć się jakieś ukrytej kamery. Niestety, nic takiego nie zauważyła. Zdziwiło ją nieco to, że ma przed sobą niewielkie pudełeczko, które jednoznacznie sugeruje zaręczyny, a brak tutaj osoby, która miałaby poprosić ją o rękę. To wszystko jakoś do siebie nie pasowało, ale entuzjazm jej nie opuszczał. Przypomniała sobie, że kiedyś oglądając jakiś film widziała, że mężczyzna zrobił bardzo podobnie – poprosił pokojówkę, aby ta przyniosła pierścionek zaręczynowy w pudełeczku do pokoju, gdzie znajdowała się jego ukochana, a sam schował się w łazience i wyszedł dopiero wtedy, gdy ta otworzyła już ową niespodziankę. Być może była to nowa moda, o której Hermiona nie słyszała, ale mimo wszystko takie postępowanie nie pasowało do jej dobrze ułożonego i kulturalnego Draco.
            Zastanawiała się przez chwilę, co powinna zrobić. Wiedziała, że póki będzie w ten sposób siedzieć bezczynnie przy stole, niczego się nie dowie. Wzięła do ręki kopertę, którą już miała otworzyć, ale jej ciekawość przejęła inicjatywę i w rezultacie uniosła wieczko pudełeczka. To, co zobaczyła w środku, wprawiło ją w osłupienie. Znajdował się tam pełny kwiat czarnej róży. Dziewczyna była tak zaskoczona, że nie pomyślała nawet, co on może oznaczać. Wyjęła go delikatnie i położyła na stoliku. Zawiodła się, bo miała nadzieję, iż na spodzie pudełeczka znajdzie coś jeszcze. Niestety, z wyjątkiem róży nic tam nie było. Zrezygnowana otworzyła list i przeczytała jego treść. 
 
            Panna Granger była w szoku. Nie mogła w to uwierzyć. Może inaczej… NIE CHCIAŁA w to uwierzyć. Było to tak nieprawdopodobne… Powtarzała sobie w myślach, że to jakiś głupi żart i pewnie Draco zaraz się tu zjawi, bo z jakiś ważnych przyczyn nie mógł dotrzeć na czas.
            Siedziała na krześle zahipnotyzowana. Nie potrafiła drgnąć. Z trudem pamiętała jak się oddycha. Przez głowę przechodził jej ogromny natłok myśli. Sądziła, że zaraz eksploduje, nie wytrzyma. To nie mogła być prawda. On by tak nie postąpił. Nie wbiłby jej sztyletu w serce. Nie miał żadnego powodu, argumentu, czegokolwiek… Wszystko między nimi było w porządku. Była przekonana o ich wielkiej miłości, jej potężnej sile. Coś musiało się stać…
            Dziewczyna była cała roztrzęsiona. Drżącymi rękami trzymała kartkę, których słów nauczyła się już niemal na pamięć. Były smutne, okrutne, raniły jej serce, ale… Tak pięknie brzmiały, były wyrafinowanie dobrane… Powoli dochodziła do jej świadomości wiadomość, że ON to faktycznie napisał. Jego styl, pismo przecież również. Ale dlaczego? Co chciał przez to powiedzieć? Że to już koniec? Nabawił się nią, igrał z jej uczuciami i chce tak po prostu odejść? Bez słowa pożegnania w cztery oczy? Nawet na to nie było go stać? Tak po prostu stchórzył? Jak on mógł…?
            Opadła całym ciężarem na krzesło. Przymknęła powieki. Miała tego wszystkiego dość. Już zanim tu przyszła, jej uczucia były mieszane. Jakby coś szeptało do ucha, że nie powinna się tutaj zjawiać. Nie posłuchała. Była głucha i głupia, a przede wszystkim ślepa. Ten dobry cwaniaczek zgrywał aktorzynę na scenie, którą była ścieżka jej życia…
            Nawet nie zauważyła, kiedy podszedł do niej kelner z zatroskaną miną. Szczerze współczuł dziewczynie, ale nie wiedział, co może zrobić. Czuł się bezradny.
            - Czy mogę coś dla pani zrobić? – zapytał ostrożnie.
            Musiał co prawda zaczekać chwilę, kiedy ta informacja dotarła do młodej kobiety. Ta spojrzała na niego zaszklonymi oczami, z których zdążyły już polecieć pierwsze krople, a z których dziewczyna dopiero teraz zdała sobie sprawę. Pospiesznie wytarła mokre policzki wierzchem dłoni.
            Uśmiechnęła się lekko, choć kiepsko jej to wyszło.
            - Mam do pana nietypową prośbę. – „O nie, znowu to samo” – pomyślał kelner. – Zapewne już dzisiaj nic nie zjem, więc… Czy mógłby mi pan zamówić taksówkę?
            Mężczyzna odetchnął z ulgą. Kiwnął głową na znak potwierdzenia i zostawił ją samą, aby mogła pozbierać myśli bynajmniej na tyle, aby być w stanie wrócić do domu.

            On
            Siedział tak bezczynnie, kiedy kolejne łzy spadały na blat stołu tworząc na nim niewielką kałużę zranionych uczuć. Nie potrafił przestać – to było silniejsze od niego. Nie mógł wybaczyć sobie, że właśnie stracił najważniejszą osobę, którą spotkał do tej pory na swej drodze życia. Wiedział, że była to właśnie ta jedyna. Przez to cierpiał jeszcze bardziej. Kiedy znalazł w końcu szczęście i trzymał je przy sobie będąc dla niego najbardziej troskliwą tarczą przed złymi ludźmi, a przede wszystkim całym złem jawiącym się na tym świecie okazało się, że… Pragnął tej kobiety wyłącznie dla siebie. Dla niego odwróciła się od znajomych, rodziny. Nie chciał trzymać jej w szklanym słoiku po dżemie z zakręconym wieczkiem. Pragnął, aby ten motyl wyfrunął i żył w swoim naturalnym otoczeniu, tam gdzie powinien i było jego miejsce. Nie mógł być tyranem i bezczelnym egoistą. Za wiele dla niego znaczyła, aby skazić ją swoim towarzystwem i zatrutym środowiskiem. Nie chciał jej więzić w klatce i oswajać dyktując własne poglądy. Każdy ma prawo być wolnym i pozostać człowiekiem takim, jakim mu serce podpowiada. I dlatego też otworzył okno, aby ćma mogła wylecieć, zanim zapalił światło, aby móc ją przy sobie zatrzymać.
           

1 komentarz:

  1. Wspaniały pomysł. Nie jestem raczej fanką smutnych miniatur, ale ta przypadła mi do gustu. I to nie tylko ze względu na treść, lecz również Twój styl pisania. Czuć w nim taką niezwykłą lekkość, jakby słowa z Ciebie wręcz wypływały. Podziwiam! A jeśli dalej szukasz bety, to napisz na m.tysia.p@gmail.com. Możesz też sprawdzić, jak idzie mi pisanie, wchodząc na reflective-portrait.blogspot.com.

    OdpowiedzUsuń